/Magda/
Zaczął się trzeci tydzień naszego zgrupowania w Kielnarowej. Dziś rano podczas śniadania podsłuchałam jak chłopaki z młodej Resovi obliczyli, że zostało nam jeszcze 3 tygodnie nim wrócimy do Rzeszowa. Z jednej strony wszyscy zdążyli się już przyzwyczaić do tej monotonni wykonywanych zajęć z drugiej tęsknili za własnymi 4 kątami, których nie muszą dzielić ze współlokatorem z pokoju. Jakie były te minione dwa tygodnie? Planowanie diety, konsultacje, monitoring ich wyników i tak w kółko. Do tego miałam na głowie nie jednego, nie dwóch a trzech facetów: Grześka, Alka i kogo, by innego jak nie Łukasza. Tych pierwszych mogłam zrozumieć byłam łącznikiem między nimi a ich dziewczynami, za to Kadziu starał się zrobić wszystko bym zwracała na niego uwagę. Jeżeli mówię wszystko to, też mam namyśli. A to mu się skończył szampon a nikt mu nie chciał pożyczyć, a to znów w jego pokoju okno tłukło się podczas wiatru i nie mógł się zdrzemnąć po południu, wreszcie nikt nie chciał z nim grać w tysiąca i na ofiarę upatrzył sobie mnie. To, że nie miałam pojęcia jak się gra wcale go nie obchodziło. Bawiło minie to i było to bardzo miłe. Miłe dlatego, że ani razu nie wspomniał o Juriju. Chyba mieliśmy między sobą nigdy nie wypowiedzianą umowę, by nie poruszać tematu mojego związku z Rosjaninem. To bardzo pomagało, bo dzięki temu między nami nie było żadnych negatywnych spięć, co najwyżej te same pozytywne, gdy potrafiliśmy się przekomarzać o głupoty. Oczywiście Łukasz w tym wszystkim bardzo subtelnie potrafił ukryć, że chce mnie poderwać nigdy jednak nie przekraczał granicy i nie wywierał na mnie presji. Jedyne co mnie niepokoiło w tym wszystkim to byłam ja sama i moje serce, które na swój sposób reagowało na jego osobę. Mocniej biło na jego widok, dźwięk głosu, śmiech czy po prostu zapach, gdy wyszłam na korytarz zaraz po tym jak środkowy, nim przechodził.
Powinnam porządnie się zastanowić nad
swoim zachowaniem, ale od kilku dni miałam inny problem na głowie. Nieokreślony
ból brzucha, zawroty głowy, senność i nudności, które
powodowały, że rano nie byłam wstanie przełknąć
niczego po za kawą. Wiedziałam, że teraz nie mam co
już zwlekać, bo moje objawy były jednoznacznie
przynajmniej dla mnie. Dziś wzięłam dzień wolnego z zamiarem udania się do
lekarza.
Stanęłam na parkingu pod swoją mazdą, ale zrezygnowała z użycia jej dzisiaj, zbyt często kręciło
mi się w głowie bym mogła w 100% poprowadzić wóz. Wolałam nie ryzykować,
dlatego ruszyła w stronę przystanku.
Niespełna 20 minut później czekałam na autobus, który powinien pojawić się lada moment.
- A pani, gdzie się wybiera? Może podwieźć? – lexsu Łukasza zatrzymał się obok mnie a ten szczerzył się do mnie w najlepsze przez otwartą szybę.
-Co ty tu robisz? Powinieneś mieć teraz siłownię – zgromiłam go.
-Mam fory u Andrzeja – wypiął się dumnie a ja spojrzałam na niego sceptycznie. – Ok. muszę coś załatwić w banku w Rzeszowie. Wsiadaj, pewnie do dziewczyn jedziesz, podrzucę cię – otworzył mi drzwi od strony pasażera. Nie protestowałam, potulnie wgramoliła się na fotel zatrzaskując drzwi.
- Stęskniłaś się za nimi? – zapytał. Nie miałam zamiaru wyprowadzać go z błędu. Niech prawdziwy cel mojej wizyty w stolicy Podkarpacia zostanie tajemnicą. Po za tym nic nie stało na przeszkodzie i może zdążę odwiedzić przyjaciółki.
- Tak, wiesz mamy, że sobą kontakt, ale to nie to samo. Mogę włączyć jakąś muzykę? – nie lubiłam podróżować w ciszy, zawsze musiała mi towarzyszyć jakaś melodia. Łukasza zaś znałam na, tyle że wiedziałam, iż nie zwraca na to uwagi i używa swojego sprzętu grającego wtedy jak sobie przypomni.
- Jasne, wiesz, gdzie są płyty. Ostrzegam, kiedy byłem w Olsztynie Monika szarżowała moimi samochodem, więc podarowała mi kilka swoich składanek, jak trafisz na coś ckliwego to nie moje – zaśmiał się. Złapałam pierwsze lepsze CD ze schowka wkładając do odtwarzacza.
- Kto to śpiewa? <klik>– odezwałam się po przeszukaniu mojej pamięci, by dopasować utwór, który ciągle leciał w głośnikach.
- Sam nie wiem – Kadziewicz wzruszył tylko ramionami.
- Mogę posłuchać jeszcze raz? – ta piosenka miała w sobie przesłanie albo tylko ja miałam jakieś poronione myśli na ten temat.
- Wiesz mówi się, że to kierowca decyduje o tym ,ale znamy się nie od dziś, to ty z naszej dwójki jesteś ekspertem od muzyki – puściłam piosenkę jeszcze raz. Śmieszne, ale tekst pasował do nas. Nie wiem czemu, ale jakby coś w nim mówiło „zawsze jest druga szansa, by zacząć od nowa”.
- Kolejny dzień będzie wyzwaniem mym – zanuciłam. Czułam, że nie odczepię się dziś od tych dźwięków.
- Prawdziwe to , codziennie z czym przychodzi się nam mierzyć …– stwierdził Kadziu. – …a przy okazji mówi jaka miłość jest cholernie trudna, gdy tą drugą osobą nie jest nam po drodze – nie odezwałam się na te słowa, bałam się, że gdy to zrobię zaprowadzi nas to pod ścianę.
- O jakie to stare! – zachwyciłam się, gdy kolejną z piosenkę okazała się być Ibelieve I can fly.
- Lubisz to?- zaciekawił się.
- Kosmiczny mecz, rok 1996, moja wielka fascynacja koszykówką, parę lat później, jak już wiedziałam o czym Kelly śpiewa spodobała mi się jeszcze bardziej.
- Też to pamiętam. Mam z nią też inne wspomnienia. Kiedyś właśnie przy niej wyznałem pierwszy raz dziewczynie, że się w niej zakochałem. Miałem, wtedy 16 lat i całkiem inne podejście do świata, ale ta chwila zawsze będzie w mojej pamięci – zdradził. Doceniałam to, że się mi zwierzył.
- Pomyślmy w 96 roku miałam 9 lat – zamyśliłam się.
- Byłaś dzieciakiem – Łukasz, za to się roześmiał.
- Tak, ale wiesz bardzo szybko dorosłam. 3 lata później byłam już zupełnie kimś innym. Śmierć ojca, moje problemy zdrowotne, przeprowadzka a niedługo po tym odkryłam siatkówkę i od tego momentu już wszystko się zmieniło – w szybkim tempie przewertowałam te wszystkie wydarzenia, które sprawiły, że z dziecka stałam się podlotkiem wiecznie sprawiającym kłopoty.
- Gdybyśmy się spotkali w tym 96 to ja… - zaczął.
-To ty miałbyś mnie na upierdliwego dzieciaka a ja ciebie za starego dziada – weszłam mu w słowo a środkowy znów się śmiał. – Zabawne, że takie różnice wieku z biegiem czasu się aż tak mocno zacierają.
- Ale ty masz mnie dalej za starego dziada – podsumował zerkając na mnie. Wiedziałam ze czeka co teraz powiem.
- Nieprawda!- zapewniłam go.
- To udowodnij mi to! – rzucił mi wyzwane.
- Łukasz przecież dobrze wiesz, że tak nie jest i nie było. Nie mielibyśmy ze sobą tak wiele wspólnych tematów, nie czulibyśmy się w swoim towarzystwie tak dobrze – wyliczyłam przy okazji uświadamiając to sobie.
- Coś więcej – zakręcił ręką domagając się jeszcze czegoś.
- Nie byłabym, wtedy z tobą – tak to chciał usłyszeć, ten błysk w oku mi to powiedział, sama zaś się pewnie zarumieniłam, bo policzki mnie zapiekły z gorąca.
- I to chciałem usłyszeć – potwierdził moje przypuszczenia. – Madzia wciąż nas wiele łączy. Widzę, że to pamiętasz – chciałam uniknąć tego tematu a oni i tak znalazł drogę, by do nas przyjść.
- Pamiętam i dlatego nie potrafię znów przekroczyć tej granicy. Już tyle razy ci to tłumaczyłam – westchnęłam pełna niemocy.
- Zaufaj mi proszę, już nigdy cie nie skrzywdzę – obiecał. Chciałam mu uwierzyć, ale jakaś uparta część mnie mówiła, że to się nigdy nie uda.
- To zbyt skomplikowane – uciekłam od bardziej konkretnej odpowiedzi.
- To skomplikowane – powtórzył za mną.
W samochodzie znów zapadła cisza, ale nie trwała długo, bo nie mogłam się powstrzymać przed skomentowaniem kolejnej piosenki a tym samym znów wróciliśmy do luźnej rozmowy i trwało to aż znaleźliśmy się w Rzeszowie.
- Podrzucić cie pod dom?- zapytał, gdy znaleźliśmy się w centrum.
- Nie trzeba pójdę jeszcze do galerii. Możesz wysadzić mnie tutaj – szatyn zatrzymał się na poboczu.
- O, której mam cie odebrać? – jak widać Kadziewicz założył sobie, że będzie moim szoferem.
- Nie trzeba – spojrzał na mnie srogo a ja momentalnie zmieniłam zdanie. – Ok, ok może o 17 w tym samym miejscu?
- Dobra , trzyma cie za słowo – powiedział na pożegnanie.
Oczywiście zamiast iść do mieszkania skierowałam się do swojej przychodzi lekarskiej. Wizyta u lekarza, seria pytań i kontrolne badania. Wyniki i konsultacje miałam mieć o 15. Do tego czasu miałam czas tylko dla siebie. Ruszyłam więc z zamiarem odwiedzenia dziewczyn. Nie wiem, co spowodowało, że stanęłam przed witryną salonu fryzjerskiego patrząc na swoje odbicie w szybie. Włosy splątane we francuski warkocz na boku zdążyły już żyć własnym życiem. Popatrzyłam na siebie jeszcze raz i popchnęłam drzwi salonu.
- W czy mogę pomóc? – zapytała mnie młoda dziewczyna.
- Chciałabym się ostrzyć.
- Zapraszam – wskazała fotel. – To jak ścinamy? – popatrzyła na mnie jednocześnie rozplątując mi włosy.
- Wie pani co może ja lepiej pokażę. Chodzi mi o coś w podobnym stylu – odszukałam na komórce zdjęcie i pokazałam fryzjerce.
/Karolina/
W Polsce panowało powiedzonko „ Nie lubię poniedziałków” Chyba byłam jedną z niewielu osób, do których kompletnie to nie pasowało. Odkąd pracowałam w studio fotograficznym poniedziałki były dla mnie jednym z najlepszych dni tygodnia. Adrian zawsze właśnie w poniedziałki podrzucał mi do obróbki zdjęcia ze ślubów, komunii czy innych imprez, na których pracował. W jego fotografiach była magia i tak naprawdę nie wiele miałam do roboty. Za to mogłam napawać się uśmiechniętymi twarzami ludzi, które wyświetlały się na monitorze. Niedługo ja sama miałam stanąć za obiektywem aparatu podczas podobnych uroczystości, a nie być tylko pomocą. To ja za jakiś czas będę miała kogoś, kto mi pomoże. Nim to miało jednak nastąpić musiałam zająć się przejrzeniem i skatalogowaniem tych fotografii, które Helena z Adrianem wykonali w ten weekend. Akurat ten rodzaj pracy spokojnie mogłam wykonać w domu, zabrałam, więc nośniki pamięci i ruszyłam na parking w stronę samochodu Grześka. Bałam się jeździć bez niego, ale obiecałam mu, że znów przyzwyczaję się do samochodu dlatego ćwiczyłam na tym niewielkim odcinku jaki miałam z domu do pracy.
Niespełna 20 minut później czekałam na autobus, który powinien pojawić się lada moment.
- A pani, gdzie się wybiera? Może podwieźć? – lexsu Łukasza zatrzymał się obok mnie a ten szczerzył się do mnie w najlepsze przez otwartą szybę.
-Co ty tu robisz? Powinieneś mieć teraz siłownię – zgromiłam go.
-Mam fory u Andrzeja – wypiął się dumnie a ja spojrzałam na niego sceptycznie. – Ok. muszę coś załatwić w banku w Rzeszowie. Wsiadaj, pewnie do dziewczyn jedziesz, podrzucę cię – otworzył mi drzwi od strony pasażera. Nie protestowałam, potulnie wgramoliła się na fotel zatrzaskując drzwi.
- Stęskniłaś się za nimi? – zapytał. Nie miałam zamiaru wyprowadzać go z błędu. Niech prawdziwy cel mojej wizyty w stolicy Podkarpacia zostanie tajemnicą. Po za tym nic nie stało na przeszkodzie i może zdążę odwiedzić przyjaciółki.
- Tak, wiesz mamy, że sobą kontakt, ale to nie to samo. Mogę włączyć jakąś muzykę? – nie lubiłam podróżować w ciszy, zawsze musiała mi towarzyszyć jakaś melodia. Łukasza zaś znałam na, tyle że wiedziałam, iż nie zwraca na to uwagi i używa swojego sprzętu grającego wtedy jak sobie przypomni.
- Jasne, wiesz, gdzie są płyty. Ostrzegam, kiedy byłem w Olsztynie Monika szarżowała moimi samochodem, więc podarowała mi kilka swoich składanek, jak trafisz na coś ckliwego to nie moje – zaśmiał się. Złapałam pierwsze lepsze CD ze schowka wkładając do odtwarzacza.
- Kto to śpiewa? <klik>– odezwałam się po przeszukaniu mojej pamięci, by dopasować utwór, który ciągle leciał w głośnikach.
- Sam nie wiem – Kadziewicz wzruszył tylko ramionami.
- Mogę posłuchać jeszcze raz? – ta piosenka miała w sobie przesłanie albo tylko ja miałam jakieś poronione myśli na ten temat.
- Wiesz mówi się, że to kierowca decyduje o tym ,ale znamy się nie od dziś, to ty z naszej dwójki jesteś ekspertem od muzyki – puściłam piosenkę jeszcze raz. Śmieszne, ale tekst pasował do nas. Nie wiem czemu, ale jakby coś w nim mówiło „zawsze jest druga szansa, by zacząć od nowa”.
- Kolejny dzień będzie wyzwaniem mym – zanuciłam. Czułam, że nie odczepię się dziś od tych dźwięków.
- Prawdziwe to , codziennie z czym przychodzi się nam mierzyć …– stwierdził Kadziu. – …a przy okazji mówi jaka miłość jest cholernie trudna, gdy tą drugą osobą nie jest nam po drodze – nie odezwałam się na te słowa, bałam się, że gdy to zrobię zaprowadzi nas to pod ścianę.
- O jakie to stare! – zachwyciłam się, gdy kolejną z piosenkę okazała się być Ibelieve I can fly.
- Lubisz to?- zaciekawił się.
- Kosmiczny mecz, rok 1996, moja wielka fascynacja koszykówką, parę lat później, jak już wiedziałam o czym Kelly śpiewa spodobała mi się jeszcze bardziej.
- Też to pamiętam. Mam z nią też inne wspomnienia. Kiedyś właśnie przy niej wyznałem pierwszy raz dziewczynie, że się w niej zakochałem. Miałem, wtedy 16 lat i całkiem inne podejście do świata, ale ta chwila zawsze będzie w mojej pamięci – zdradził. Doceniałam to, że się mi zwierzył.
- Pomyślmy w 96 roku miałam 9 lat – zamyśliłam się.
- Byłaś dzieciakiem – Łukasz, za to się roześmiał.
- Tak, ale wiesz bardzo szybko dorosłam. 3 lata później byłam już zupełnie kimś innym. Śmierć ojca, moje problemy zdrowotne, przeprowadzka a niedługo po tym odkryłam siatkówkę i od tego momentu już wszystko się zmieniło – w szybkim tempie przewertowałam te wszystkie wydarzenia, które sprawiły, że z dziecka stałam się podlotkiem wiecznie sprawiającym kłopoty.
- Gdybyśmy się spotkali w tym 96 to ja… - zaczął.
-To ty miałbyś mnie na upierdliwego dzieciaka a ja ciebie za starego dziada – weszłam mu w słowo a środkowy znów się śmiał. – Zabawne, że takie różnice wieku z biegiem czasu się aż tak mocno zacierają.
- Ale ty masz mnie dalej za starego dziada – podsumował zerkając na mnie. Wiedziałam ze czeka co teraz powiem.
- Nieprawda!- zapewniłam go.
- To udowodnij mi to! – rzucił mi wyzwane.
- Łukasz przecież dobrze wiesz, że tak nie jest i nie było. Nie mielibyśmy ze sobą tak wiele wspólnych tematów, nie czulibyśmy się w swoim towarzystwie tak dobrze – wyliczyłam przy okazji uświadamiając to sobie.
- Coś więcej – zakręcił ręką domagając się jeszcze czegoś.
- Nie byłabym, wtedy z tobą – tak to chciał usłyszeć, ten błysk w oku mi to powiedział, sama zaś się pewnie zarumieniłam, bo policzki mnie zapiekły z gorąca.
- I to chciałem usłyszeć – potwierdził moje przypuszczenia. – Madzia wciąż nas wiele łączy. Widzę, że to pamiętasz – chciałam uniknąć tego tematu a oni i tak znalazł drogę, by do nas przyjść.
- Pamiętam i dlatego nie potrafię znów przekroczyć tej granicy. Już tyle razy ci to tłumaczyłam – westchnęłam pełna niemocy.
- Zaufaj mi proszę, już nigdy cie nie skrzywdzę – obiecał. Chciałam mu uwierzyć, ale jakaś uparta część mnie mówiła, że to się nigdy nie uda.
- To zbyt skomplikowane – uciekłam od bardziej konkretnej odpowiedzi.
- To skomplikowane – powtórzył za mną.
W samochodzie znów zapadła cisza, ale nie trwała długo, bo nie mogłam się powstrzymać przed skomentowaniem kolejnej piosenki a tym samym znów wróciliśmy do luźnej rozmowy i trwało to aż znaleźliśmy się w Rzeszowie.
- Podrzucić cie pod dom?- zapytał, gdy znaleźliśmy się w centrum.
- Nie trzeba pójdę jeszcze do galerii. Możesz wysadzić mnie tutaj – szatyn zatrzymał się na poboczu.
- O, której mam cie odebrać? – jak widać Kadziewicz założył sobie, że będzie moim szoferem.
- Nie trzeba – spojrzał na mnie srogo a ja momentalnie zmieniłam zdanie. – Ok, ok może o 17 w tym samym miejscu?
- Dobra , trzyma cie za słowo – powiedział na pożegnanie.
Oczywiście zamiast iść do mieszkania skierowałam się do swojej przychodzi lekarskiej. Wizyta u lekarza, seria pytań i kontrolne badania. Wyniki i konsultacje miałam mieć o 15. Do tego czasu miałam czas tylko dla siebie. Ruszyłam więc z zamiarem odwiedzenia dziewczyn. Nie wiem, co spowodowało, że stanęłam przed witryną salonu fryzjerskiego patrząc na swoje odbicie w szybie. Włosy splątane we francuski warkocz na boku zdążyły już żyć własnym życiem. Popatrzyłam na siebie jeszcze raz i popchnęłam drzwi salonu.
- W czy mogę pomóc? – zapytała mnie młoda dziewczyna.
- Chciałabym się ostrzyć.
- Zapraszam – wskazała fotel. – To jak ścinamy? – popatrzyła na mnie jednocześnie rozplątując mi włosy.
- Wie pani co może ja lepiej pokażę. Chodzi mi o coś w podobnym stylu – odszukałam na komórce zdjęcie i pokazałam fryzjerce.
/Karolina/
W Polsce panowało powiedzonko „ Nie lubię poniedziałków” Chyba byłam jedną z niewielu osób, do których kompletnie to nie pasowało. Odkąd pracowałam w studio fotograficznym poniedziałki były dla mnie jednym z najlepszych dni tygodnia. Adrian zawsze właśnie w poniedziałki podrzucał mi do obróbki zdjęcia ze ślubów, komunii czy innych imprez, na których pracował. W jego fotografiach była magia i tak naprawdę nie wiele miałam do roboty. Za to mogłam napawać się uśmiechniętymi twarzami ludzi, które wyświetlały się na monitorze. Niedługo ja sama miałam stanąć za obiektywem aparatu podczas podobnych uroczystości, a nie być tylko pomocą. To ja za jakiś czas będę miała kogoś, kto mi pomoże. Nim to miało jednak nastąpić musiałam zająć się przejrzeniem i skatalogowaniem tych fotografii, które Helena z Adrianem wykonali w ten weekend. Akurat ten rodzaj pracy spokojnie mogłam wykonać w domu, zabrałam, więc nośniki pamięci i ruszyłam na parking w stronę samochodu Grześka. Bałam się jeździć bez niego, ale obiecałam mu, że znów przyzwyczaję się do samochodu dlatego ćwiczyłam na tym niewielkim odcinku jaki miałam z domu do pracy.
Po okrążeniu osiedla dwukrotnie wreszcie
znalazłam wolne miejsce blisko mojego bloku. Wychodząc z opla w oddali mignęła
mi sylwetka człowieka, którego kiedyś znałam.
Skarciłam się za ten miraż jaki podsunęła mi
wyobraźnia, tej osoby na pewno tu nie ma. To nie możliwe! W mieszkaniu
przywitało mnie głośne miauczenie Sylwka i ocieranie się kociaka o moje łydki.
Za każdym razem, gdy któraś z nas wracała do domu ten
domagał się jedzenia, dlatego zaczął już powoli przypomną sporą kulkę. Kasia
czuwała jednak nad jego dietą i kociak jadł zdrowo.
Rozłożyłam sprzęt u siebie w pokoju i zaczęłam przeglądać zdjęcia, gdy rozdzwonił się dzwonek. Przezornie zawsze patrzyłam przez wizjer, kto to, gdy zobaczyłam pod drugiej stronie tą twarz zamarłam.
- Caroline otwieraj, wiem, że tam jesteś? – krzyknął po angielsku bez choćby grama polskiego akcentu. Przez lata pozbył się go na dobre. – Słyszysz, czy już całkiem ogłuchłaś! – walił w drzwi. Nie wiedziałam co robić. Nie chciałam też niepokoić sąsiadów. Otworzyłam.
- Co ty tu robisz? – ojciec nie zwrócił na mnie kompletnie uwagi, miał srogi wyraz twarzy, szykowałam się na kolejny wybuch.
- Myślałaś, że się nie dowiem?! Co ty sobie wyobrażałaś, że moje pieniądze pójdą na marne. Wiesz, ile wpakowałem w zakon, żeby cie tam przyjęli?! A ty tak się odwdzięczasz! Uciekasz i to gdzie do Polski! Czy ja cie nie nauczyłem ze w tym kraju nie masz czego szukać?! – krzyczał w najlepsze.
- Nie musisz tak wrzeszczeć, słyszę cię doskonale – odezwałam sie cicho.
- Ile razy mam ci jeszcze powtarzać, że masz się do mnie zwracać po angielsku? – szarpnął mnie za rękę przekrzywiając mi głowę i odgarnął włosy na bok. – Skąd masz ten aparat?! Gdzie jest ten, który kupiliśmy ci z matką?!
- Pracuję tutaj, zarobiłam na niego- wolałam to powiedzieć niż mówić, że to Grzesiek mi go kupił, to spowodowało, by jeszcze gorszą reakcje ojca.
- Właśnie widzę. Mieszkanie odnowione, ty z tym czymś w uchu. Co kurwisz się, inaczej w tym kraju porządnie nie zarobisz. Z resztą to się już nie liczy. Tu masz bilet – cisnął mi, nim w klatkę piersiową.- Masz tydzień. W poniedziałek wracam i lecisz ze mną do Stanów, siostry zakonne ucieszą się z twojego powrotu – powiedział pewnie.
- Nigdzie nie polecę. Tu jest teraz mój dom, tu mam przyjaciół, chłopaka, prace – w przypływie zagrożenia adrenalina dodała mi odwagi, nie pozwolę, by ojciec zniszczył mój świat.
- Dobrze, tak stawiasz sprawę w porządku. Ja też ci coś powiem albo za tydzień wyjdziesz z tego mieszkania dobrowolnie albo zabiorę cię siłą – zagroził.
- Nie pojadę z tobą – wydukałam. Moja odwaga zniknęła tak szybko, jak się pojawiła.
- Przemyśl moją propozycje Karolinko – w tym momencie do mieszkania weszła Magda i zapewne słyszała ostatnie słowa ojca, które dla wzmocnienia ich znaczenia wypowiedział po Polsku. Ten język w jego ustach ostatni raz słyszałam z 10 lat temu. Bez mrugnięcia okiem wyminął blondynkę posyłając jej nawet serdeczny uśmiech.
- Kto to? – zapytała zaciekawiona.
- Akwizytor – skłamałam nie mając pojęcia dlaczego to zrobiłam. – Obcięłaś włosy, ślicznie wyglądasz!<klik> – szybko zmieniłam temat nie chcąc niepokoić przyjaciółki tym co się przed chwilą tu wydarzyło.
/ Magda/
Miałam wrażenie, że Karolinę coś gryzie, ale, gdy zapytałam ta odparła, że wszystko jest ok. Nie chciałam drążyć tematu, nie lubiłam być wścibska. Żałowałam, że Kaśka ma dziś dyżur jako wolontariuszka w naszej lecznicy weterynaryjnej i, że nie udam mi się z nią zobaczyć. Razem z Karoliną ugotowałyśmy obiad, głównie to ja trajkotałam opowiadając o tym co dzieje się na zgrupowaniu a szatynka była milcząca i niespokojna, ale nie chciała się przede mną otworzyć. Zdecydowałam, że powiem po powrocie o tym Grześkowi, może jemu się zwierzy.
Punktualnie o 15 znów byłam w gabinecie lekarza.
- Pani Magdo niestety jest tak jak wspólnie założyliśmy. Zleciłem też sprawdzenie poziomu hCG we krwi, jest w normie, czyli nie jest to ciąża.
- Mówiłam panu. Tak jak wcześniej wspomniałam zabezpieczam się – jeszcze raz to potwierdziłam.
- Oczywiście rozumiem, ale sprawdzić nikomu jeszcze nie zaszkodziło. To nie to, choć przyznam się, że sam na to liczyłem przeglądając pani kartę, która pozwoliłem sobie wyciągnąć z akt pani wcześniejszej przychodni. Nastąpił nawrót choroby – wiedziałam, że to moja i tylko moja wina. Już dawno powinnam się zgłosić do lekarza, ale tyle się działo, że zawsze potrafiłam znaleźć coś ważniejszego.
- Jak jest źle? – akurat sama mogłam spojrzeć na wyniki i to określić, bo znała się na tym, ale lekarz to lekarz.
- Na tyle że położyłbym panią na 5 dni w naszym szpitalu, by uzupełnić wszelkie niedobory – na to nie mogłam pozwolić.
- Panie doktorze wiem, że jest inne wyjście. Ja pracuję, nie mogę zostawić tej pracy – poprosiłam
- A będzie pani miała kogoś, kto poda codzienne kroplówkę i pani przypilnuje. Proszę mi podać tylko konkretnych ludzi – zapytał sceptycznie. Nie dziwiłam mu się pewnie nie pierwszy raz spotkał się z taką reakcją.
- Tak pracuje w sztabie Resovi, mamy lekarza to Tomasz Wójcik – dla pewności podałam dane.
- Dobrze, ale robię to w drodze wyjątku. Wypiszę recepty na wszystkie brakujące mikro i makroelementy. Te kroplówki powinny uzupełnić niedobór. Później przejdziemy na farmaceutyki w tabletkach. Musi pani pamiętać, że organizm w pani przypadku jest niezwykle podatny na anemię. Nikt nie chce chyba powtórki sprzed lat, kiedy była pani 3 miesiące w szpitalu z wyniszczonym organizmem – spojrzał w moją kartę. – Pani Magdo ma Pani o siebie dbać jak na dietetyka przystało – zagroził surowo.
Znów to się działo, już 3 raz doprowadziła siebie do takiego stanu, że potrzebne mi były kroplówki. Mój organizm w jakiś dziwny sposób nie chciał produkować wystarczającej ilości czerwonych krwinek i stąd te moje wszystkie objawy. Ja dietetyczka i sama się tak wykończyłam. Jak to mówią „ Szewc w podartych butach chodzi”. Wiedziałam, że jak zacznę się znów pilnować to wszystko wróci do normy dlatego nie miałam zamiaru nikogo niepokoić swoim stanem. Umierać, nie umierałam.
Po wykupieniu potrzebnych leków czekałam na Łukasza we wskazanym miejscu.
- Jeszcze chwila a bym się nie poznał – przywitał mnie, gdy wsiadłam – Skąd ta zmiana? – jego ręka powędrowała na moje włosy, by mógł chować palce w krótkich kosmykach.
- Sama nie wiem, chyba tego potrzebowałam. Z resztą doszłam do wniosku, że wolę siebie w krótkich włosach – sama nie wiem, co mnie podkusiło, by znów je zapuszczać przecież od prawie 6 lat miałam zawsze krótkie włosy.
- Ja też cie taką wole, taką cię poznałem. Teraz przypomniał mi się ten moment, gdy obserwowałem ciebie i Kaśkę i podsłuchiwałem jak zaciekle mnie broniłaś – przypomniał mi
- Zawsze będę cię bronić. Trenerzy popełniają błąd nie powołując cię – tu byłam pewna, że i w moim i jego sercu jest z tego powodu wielka zadra.
- To jest nas dwoje, ja też cie obronię zawsze i wszędzie – znów zaczynało być niezręcznie, ale tym razem Łukasz sam z tego wybrnął podając mi płytę – ta jest chyba Moniki, przygotuj się na same pościelówy. Moja siostra ma do nich słabość.
Łukasz miał rację, składanka jego starszej siostry składała się z rozmaitych przytulańców z różnych dekad, pełno było tam tekstów o złamanym sercu. To było nietaktowne, ale ani ja ani Łukasz nie pisnęliśmy ani słowa i wysłuchaliśmy całej płyty do końca, po czym znaleźliśmy się pod ośrodkiem.
Pierwsze co zrobiłam po powrocie to ruszyłam do Tomka, by go wtajemniczyć w swój problem. Oczywiście przez niego również zostałam zgromiona za takie zaniedbanie a przy okazji zastrzegł, że od tej pory jestem na świeczniku i już on mnie przypilnuje.
- Tomek proszę cię tylko, by to zostało między nami – liczyłam, że tajemnica lekarska zadziała w tym wypadku.
- Taki mój zawód – westchnął. Przychodź o mnie, kiedy chłopaki mają siłownie. Ten czas wystarczy, by cała kroplówka zeszła. Z wkłuciem coś wykombinuje – zapewnił.
- Dziękuję – odetchnęłam z ulgą.
- Teraz masz iść odpocząć, za dużo wrażeń jak na jeden dzień - polecił.
Miałam zamiar to polecenie wykonać, ale najpierw musiałam odnaleźć Grześka, by powiedzieć mu, że z Karoliną dzieje się coś niedobrego i, by ją wybadał.
Rozłożyłam sprzęt u siebie w pokoju i zaczęłam przeglądać zdjęcia, gdy rozdzwonił się dzwonek. Przezornie zawsze patrzyłam przez wizjer, kto to, gdy zobaczyłam pod drugiej stronie tą twarz zamarłam.
- Caroline otwieraj, wiem, że tam jesteś? – krzyknął po angielsku bez choćby grama polskiego akcentu. Przez lata pozbył się go na dobre. – Słyszysz, czy już całkiem ogłuchłaś! – walił w drzwi. Nie wiedziałam co robić. Nie chciałam też niepokoić sąsiadów. Otworzyłam.
- Co ty tu robisz? – ojciec nie zwrócił na mnie kompletnie uwagi, miał srogi wyraz twarzy, szykowałam się na kolejny wybuch.
- Myślałaś, że się nie dowiem?! Co ty sobie wyobrażałaś, że moje pieniądze pójdą na marne. Wiesz, ile wpakowałem w zakon, żeby cie tam przyjęli?! A ty tak się odwdzięczasz! Uciekasz i to gdzie do Polski! Czy ja cie nie nauczyłem ze w tym kraju nie masz czego szukać?! – krzyczał w najlepsze.
- Nie musisz tak wrzeszczeć, słyszę cię doskonale – odezwałam sie cicho.
- Ile razy mam ci jeszcze powtarzać, że masz się do mnie zwracać po angielsku? – szarpnął mnie za rękę przekrzywiając mi głowę i odgarnął włosy na bok. – Skąd masz ten aparat?! Gdzie jest ten, który kupiliśmy ci z matką?!
- Pracuję tutaj, zarobiłam na niego- wolałam to powiedzieć niż mówić, że to Grzesiek mi go kupił, to spowodowało, by jeszcze gorszą reakcje ojca.
- Właśnie widzę. Mieszkanie odnowione, ty z tym czymś w uchu. Co kurwisz się, inaczej w tym kraju porządnie nie zarobisz. Z resztą to się już nie liczy. Tu masz bilet – cisnął mi, nim w klatkę piersiową.- Masz tydzień. W poniedziałek wracam i lecisz ze mną do Stanów, siostry zakonne ucieszą się z twojego powrotu – powiedział pewnie.
- Nigdzie nie polecę. Tu jest teraz mój dom, tu mam przyjaciół, chłopaka, prace – w przypływie zagrożenia adrenalina dodała mi odwagi, nie pozwolę, by ojciec zniszczył mój świat.
- Dobrze, tak stawiasz sprawę w porządku. Ja też ci coś powiem albo za tydzień wyjdziesz z tego mieszkania dobrowolnie albo zabiorę cię siłą – zagroził.
- Nie pojadę z tobą – wydukałam. Moja odwaga zniknęła tak szybko, jak się pojawiła.
- Przemyśl moją propozycje Karolinko – w tym momencie do mieszkania weszła Magda i zapewne słyszała ostatnie słowa ojca, które dla wzmocnienia ich znaczenia wypowiedział po Polsku. Ten język w jego ustach ostatni raz słyszałam z 10 lat temu. Bez mrugnięcia okiem wyminął blondynkę posyłając jej nawet serdeczny uśmiech.
- Kto to? – zapytała zaciekawiona.
- Akwizytor – skłamałam nie mając pojęcia dlaczego to zrobiłam. – Obcięłaś włosy, ślicznie wyglądasz!<klik> – szybko zmieniłam temat nie chcąc niepokoić przyjaciółki tym co się przed chwilą tu wydarzyło.
/ Magda/
Miałam wrażenie, że Karolinę coś gryzie, ale, gdy zapytałam ta odparła, że wszystko jest ok. Nie chciałam drążyć tematu, nie lubiłam być wścibska. Żałowałam, że Kaśka ma dziś dyżur jako wolontariuszka w naszej lecznicy weterynaryjnej i, że nie udam mi się z nią zobaczyć. Razem z Karoliną ugotowałyśmy obiad, głównie to ja trajkotałam opowiadając o tym co dzieje się na zgrupowaniu a szatynka była milcząca i niespokojna, ale nie chciała się przede mną otworzyć. Zdecydowałam, że powiem po powrocie o tym Grześkowi, może jemu się zwierzy.
Punktualnie o 15 znów byłam w gabinecie lekarza.
- Pani Magdo niestety jest tak jak wspólnie założyliśmy. Zleciłem też sprawdzenie poziomu hCG we krwi, jest w normie, czyli nie jest to ciąża.
- Mówiłam panu. Tak jak wcześniej wspomniałam zabezpieczam się – jeszcze raz to potwierdziłam.
- Oczywiście rozumiem, ale sprawdzić nikomu jeszcze nie zaszkodziło. To nie to, choć przyznam się, że sam na to liczyłem przeglądając pani kartę, która pozwoliłem sobie wyciągnąć z akt pani wcześniejszej przychodni. Nastąpił nawrót choroby – wiedziałam, że to moja i tylko moja wina. Już dawno powinnam się zgłosić do lekarza, ale tyle się działo, że zawsze potrafiłam znaleźć coś ważniejszego.
- Jak jest źle? – akurat sama mogłam spojrzeć na wyniki i to określić, bo znała się na tym, ale lekarz to lekarz.
- Na tyle że położyłbym panią na 5 dni w naszym szpitalu, by uzupełnić wszelkie niedobory – na to nie mogłam pozwolić.
- Panie doktorze wiem, że jest inne wyjście. Ja pracuję, nie mogę zostawić tej pracy – poprosiłam
- A będzie pani miała kogoś, kto poda codzienne kroplówkę i pani przypilnuje. Proszę mi podać tylko konkretnych ludzi – zapytał sceptycznie. Nie dziwiłam mu się pewnie nie pierwszy raz spotkał się z taką reakcją.
- Tak pracuje w sztabie Resovi, mamy lekarza to Tomasz Wójcik – dla pewności podałam dane.
- Dobrze, ale robię to w drodze wyjątku. Wypiszę recepty na wszystkie brakujące mikro i makroelementy. Te kroplówki powinny uzupełnić niedobór. Później przejdziemy na farmaceutyki w tabletkach. Musi pani pamiętać, że organizm w pani przypadku jest niezwykle podatny na anemię. Nikt nie chce chyba powtórki sprzed lat, kiedy była pani 3 miesiące w szpitalu z wyniszczonym organizmem – spojrzał w moją kartę. – Pani Magdo ma Pani o siebie dbać jak na dietetyka przystało – zagroził surowo.
Znów to się działo, już 3 raz doprowadziła siebie do takiego stanu, że potrzebne mi były kroplówki. Mój organizm w jakiś dziwny sposób nie chciał produkować wystarczającej ilości czerwonych krwinek i stąd te moje wszystkie objawy. Ja dietetyczka i sama się tak wykończyłam. Jak to mówią „ Szewc w podartych butach chodzi”. Wiedziałam, że jak zacznę się znów pilnować to wszystko wróci do normy dlatego nie miałam zamiaru nikogo niepokoić swoim stanem. Umierać, nie umierałam.
Po wykupieniu potrzebnych leków czekałam na Łukasza we wskazanym miejscu.
- Jeszcze chwila a bym się nie poznał – przywitał mnie, gdy wsiadłam – Skąd ta zmiana? – jego ręka powędrowała na moje włosy, by mógł chować palce w krótkich kosmykach.
- Sama nie wiem, chyba tego potrzebowałam. Z resztą doszłam do wniosku, że wolę siebie w krótkich włosach – sama nie wiem, co mnie podkusiło, by znów je zapuszczać przecież od prawie 6 lat miałam zawsze krótkie włosy.
- Ja też cie taką wole, taką cię poznałem. Teraz przypomniał mi się ten moment, gdy obserwowałem ciebie i Kaśkę i podsłuchiwałem jak zaciekle mnie broniłaś – przypomniał mi
- Zawsze będę cię bronić. Trenerzy popełniają błąd nie powołując cię – tu byłam pewna, że i w moim i jego sercu jest z tego powodu wielka zadra.
- To jest nas dwoje, ja też cie obronię zawsze i wszędzie – znów zaczynało być niezręcznie, ale tym razem Łukasz sam z tego wybrnął podając mi płytę – ta jest chyba Moniki, przygotuj się na same pościelówy. Moja siostra ma do nich słabość.
Łukasz miał rację, składanka jego starszej siostry składała się z rozmaitych przytulańców z różnych dekad, pełno było tam tekstów o złamanym sercu. To było nietaktowne, ale ani ja ani Łukasz nie pisnęliśmy ani słowa i wysłuchaliśmy całej płyty do końca, po czym znaleźliśmy się pod ośrodkiem.
Pierwsze co zrobiłam po powrocie to ruszyłam do Tomka, by go wtajemniczyć w swój problem. Oczywiście przez niego również zostałam zgromiona za takie zaniedbanie a przy okazji zastrzegł, że od tej pory jestem na świeczniku i już on mnie przypilnuje.
- Tomek proszę cię tylko, by to zostało między nami – liczyłam, że tajemnica lekarska zadziała w tym wypadku.
- Taki mój zawód – westchnął. Przychodź o mnie, kiedy chłopaki mają siłownie. Ten czas wystarczy, by cała kroplówka zeszła. Z wkłuciem coś wykombinuje – zapewnił.
- Dziękuję – odetchnęłam z ulgą.
- Teraz masz iść odpocząć, za dużo wrażeń jak na jeden dzień - polecił.
Miałam zamiar to polecenie wykonać, ale najpierw musiałam odnaleźć Grześka, by powiedzieć mu, że z Karoliną dzieje się coś niedobrego i, by ją wybadał.
Tamdam,
Pani magister uwielbia komplikować żywot bohaterów. To przez to, że
nie lubię pisać o niczym, a że będziecie na mnie skazani co najmniej go końca
roku kalendarzowego to macie. Przyznać się, która z was miałam już w głowie ciążę? O nie, to byłoby w
tej chwili troszkę za proste.
Naoglądałam się ostatnio Łukasza w każdym możliwym wydaniu. Tego teraźniejszego i tego ze spotkań z 2007 czy 2008 roku i mam na niego totalną głupawkę, ale to dobrze, brakowało mi tego.
Naoglądałam się ostatnio Łukasza w każdym możliwym wydaniu. Tego teraźniejszego i tego ze spotkań z 2007 czy 2008 roku i mam na niego totalną głupawkę, ale to dobrze, brakowało mi tego.