/Karolina/
Przyzwyczaiłam się już do tego, że niemal całe dnie spędzam z Grześkiem. Odkąd dziewczyny wyjechały- Magda do Gdańska a Kasia do Grodna to Łomacz na spółkę z Sylwkiem dotrzymywali mi towarzystwa. Myślałam, że Grzesiek będzie gorzej znosił nadmiar wolnego czasu, ale wychodziło mu to nadspodziewanie dobrze. Kiedy wychodziłam do pracy zajmował się swoimi sprawami, głównie grał na play stadion i odwiedzał siłownie według zaleceń sztabu Assesco. Gdy wracałam wspólnie przygotowywaliśmy obiad, chodziliśmy na spacery czy oglądaliśmy filmy. Dla kogoś mogło to być monotonne, ale ja nie czułam, że tak jest, cieszyłam się każdą spędzoną chwilą.
- Jesteśmy jak stare dobre małżeństwo – zaśmiał się brunet, gdy odstawił siatki z zakupami na stół. – Karolina, a co ty byś powiedziała na zalegalizowanie naszego związku? – dobrze, że okulary przeciwsłoneczne właśnie odłożyłam a szafkę, bo po jego słowach zapewne wypadły, by mi z reki.
- Grześ żartujesz prawda? – niby jedno krótkie pytanie, kilka słów a mi znów w głowie świeciła się lampka ostrzegawcza, że nie mam prawa obarczać go na całe życie swoimi problemami, swoją chorobą.
- Nie żartuję. Widzę jednak po twojej minie, że się wygłupiłem. Wiesz, że za dużo gadami i u mnie co w sercu to na języku, nie zwracaj na mnie uwagi – odparł urażony i zaczął z grobową miną wypakowywać warzywa.
- Jak mam nie zwracać uwagi, kiedy z twoich ust padają tak poważne słowa? Przepraszam za moją reakcję, ale Grzesiek mi jest dobrze tak jak jest. Na zmiany jest za wcześnie – próbowałam z tego wybrnąć.
Przyzwyczaiłam się już do tego, że niemal całe dnie spędzam z Grześkiem. Odkąd dziewczyny wyjechały- Magda do Gdańska a Kasia do Grodna to Łomacz na spółkę z Sylwkiem dotrzymywali mi towarzystwa. Myślałam, że Grzesiek będzie gorzej znosił nadmiar wolnego czasu, ale wychodziło mu to nadspodziewanie dobrze. Kiedy wychodziłam do pracy zajmował się swoimi sprawami, głównie grał na play stadion i odwiedzał siłownie według zaleceń sztabu Assesco. Gdy wracałam wspólnie przygotowywaliśmy obiad, chodziliśmy na spacery czy oglądaliśmy filmy. Dla kogoś mogło to być monotonne, ale ja nie czułam, że tak jest, cieszyłam się każdą spędzoną chwilą.
- Jesteśmy jak stare dobre małżeństwo – zaśmiał się brunet, gdy odstawił siatki z zakupami na stół. – Karolina, a co ty byś powiedziała na zalegalizowanie naszego związku? – dobrze, że okulary przeciwsłoneczne właśnie odłożyłam a szafkę, bo po jego słowach zapewne wypadły, by mi z reki.
- Grześ żartujesz prawda? – niby jedno krótkie pytanie, kilka słów a mi znów w głowie świeciła się lampka ostrzegawcza, że nie mam prawa obarczać go na całe życie swoimi problemami, swoją chorobą.
- Nie żartuję. Widzę jednak po twojej minie, że się wygłupiłem. Wiesz, że za dużo gadami i u mnie co w sercu to na języku, nie zwracaj na mnie uwagi – odparł urażony i zaczął z grobową miną wypakowywać warzywa.
- Jak mam nie zwracać uwagi, kiedy z twoich ust padają tak poważne słowa? Przepraszam za moją reakcję, ale Grzesiek mi jest dobrze tak jak jest. Na zmiany jest za wcześnie – próbowałam z tego wybrnąć.
Odkąd wróciłam z Monachium było między nami naprawdę dobrze. Niedawno
odchodziliśmy naszą małą rocznice 3 miesięcy spędzonych wspólnie. Była kolacja,
różowe róże podobne do tych, które otrzymałam od niego
za pierwszym razem. Teraz bałam się, że znów się
między nami popsuje. Nie znaliśmy się nawet roku a on
wyskakuje z takimi pytaniem.
- Dobra nie było tematu, zapomnijmy tym – uciął. Znów to robił. Teraz będzie gryzł to w sobie dokładnie tak jak wtedy gdy pytałam się czy jego relacje z matką uległy jakiemukolwiek polepszeniu.
- Grzesiek…- zaczęłam, przerywając, bo w mieszkaniu Łomacza odezwał się dzwonek do drzwi. Sama już nie wiedziałam czy mam się cieszyć, że ta rozmowa została przerwana czy wręcz przeklinać, że tak się stało.
- Otworze – dla niego ten dzwonek był chyba ratunkiem, bo nim się zorientowałam co powiedział ten już otwierał drzwi.
W mieszkaniu rozległ się rumor i zlepek różnych hałasów, które nie bardzo potrafiłam rozróżnić, ale po kilku chwilach w kuchni stali w ramie w ramię babcia Stasia i pan Paweł.
- Moje dziecko – utonęłam w ramionach pani Stanisławy.
- Dzień dobry – odpowiedziałam patrząc na tatę Grześka, który uśmiechnął się i skinął głową.
- Jak dobrze, że was zastaliśmy i to razem . Niespodzianka się udała – babcia przyklasnęła w ręce i po swojemu zaczęła „panoszyć” się po kuchni. Wychodziło jej to bardzo zręcznie, bo już po chwili w kubkach czekała herbata, by zalać ją wodą, która grzała się właśnie na kuchence.
- Mogę wiedzieć co tu robicie? – Grzesiek najwyraźniej ogarnął się z pierwszego szoku.
- Synu twoje słowa zbyt długo nie zostały omówione. Nie chcieliśmy rozmawiać z wami przez telefon a dopiero teraz dostałem wolne w pracy zabrałem babcie i jesteśmy – wytłumaczył pana Paweł. Ja zaczęłam powoli zdawać sobie sprawę dlaczego tu przyjechali.
- Co tu omawiać powiedziałem wam już wszystko – Grzesiek wyraźnie się spiął.
- Dobrze, a teraz my chcemy się do tego ustosunkować. Wtedy w Ostrołęce nawet nie dałeś nam takiej możliwości – wtrąciła się babcia Stasia z pretensją. – Karolinko – spojrzała na mnie - … wiedz, że ja z synem akceptujemy cie taką jaka jesteś. Jesteś wspaniałym człowiekiem i dziękować tylko Bogu za to, że być może kiedyś na stałe wejdziesz do naszej rodziny. Twoja choroba nie jest dla mnie problemem. Wiedz, że oboje z Grzesiem możecie na nas liczyć – moje podejrzenia okazały się słuszne. Bałam się tego co nastąpi, gdy reszta rodziny wreszcie zdecyduje się wydać osąd mojej osoby i choroby. Byłam nawet przekonana, że cisza trwa tak długo dlatego, że i reszta klanu Łomaczów będzie mnie traktować tak jak pani Marzena. Nie mówiłam tego głośno, ale gryzło mnie to niemal każdego wieczora. Teraz przekonałam się, jak bardzo się myliłam. Na słowa pani Stanisławy oczy mi się zaszkliły. Od tej kobiety było czuć miłość i to miłość którą obdarzyła właśnie mnie.
- Wszystko co mówi mama to prawda. Synu nie zostawimy was samych, jestem dumny z tego, że poszedłeś za głosem serca wiedząc co może się wydarzyć. Karolino tobie chciałbym powiedzieć byś się nie obwiniała o to, że moja żona cię nie akceptuje i kazała wybierać Grześkowi. Ona potrzebuje czasu. Wierz mi, nie wyszedłbym za potwora bez serca. Marzena ma po prostu problem z akceptowaniem pewnych rzeczy – dodał pokrzepiająco ojciec Grześka.
- Przepraszam nie wiem, co mam powiedzieć. Odkąd przyjechałam do Polski spotyka mnie tyle dobrych rzeczy – ostatkiem hamowałam łzy wzruszenia.
- Te słowa nam wystarczą – babcia Stasia uśmiechnęła się szeroko i ścisnęła moją dłoń.
- Dobra nie było tematu, zapomnijmy tym – uciął. Znów to robił. Teraz będzie gryzł to w sobie dokładnie tak jak wtedy gdy pytałam się czy jego relacje z matką uległy jakiemukolwiek polepszeniu.
- Grzesiek…- zaczęłam, przerywając, bo w mieszkaniu Łomacza odezwał się dzwonek do drzwi. Sama już nie wiedziałam czy mam się cieszyć, że ta rozmowa została przerwana czy wręcz przeklinać, że tak się stało.
- Otworze – dla niego ten dzwonek był chyba ratunkiem, bo nim się zorientowałam co powiedział ten już otwierał drzwi.
W mieszkaniu rozległ się rumor i zlepek różnych hałasów, które nie bardzo potrafiłam rozróżnić, ale po kilku chwilach w kuchni stali w ramie w ramię babcia Stasia i pan Paweł.
- Moje dziecko – utonęłam w ramionach pani Stanisławy.
- Dzień dobry – odpowiedziałam patrząc na tatę Grześka, który uśmiechnął się i skinął głową.
- Jak dobrze, że was zastaliśmy i to razem . Niespodzianka się udała – babcia przyklasnęła w ręce i po swojemu zaczęła „panoszyć” się po kuchni. Wychodziło jej to bardzo zręcznie, bo już po chwili w kubkach czekała herbata, by zalać ją wodą, która grzała się właśnie na kuchence.
- Mogę wiedzieć co tu robicie? – Grzesiek najwyraźniej ogarnął się z pierwszego szoku.
- Synu twoje słowa zbyt długo nie zostały omówione. Nie chcieliśmy rozmawiać z wami przez telefon a dopiero teraz dostałem wolne w pracy zabrałem babcie i jesteśmy – wytłumaczył pana Paweł. Ja zaczęłam powoli zdawać sobie sprawę dlaczego tu przyjechali.
- Co tu omawiać powiedziałem wam już wszystko – Grzesiek wyraźnie się spiął.
- Dobrze, a teraz my chcemy się do tego ustosunkować. Wtedy w Ostrołęce nawet nie dałeś nam takiej możliwości – wtrąciła się babcia Stasia z pretensją. – Karolinko – spojrzała na mnie - … wiedz, że ja z synem akceptujemy cie taką jaka jesteś. Jesteś wspaniałym człowiekiem i dziękować tylko Bogu za to, że być może kiedyś na stałe wejdziesz do naszej rodziny. Twoja choroba nie jest dla mnie problemem. Wiedz, że oboje z Grzesiem możecie na nas liczyć – moje podejrzenia okazały się słuszne. Bałam się tego co nastąpi, gdy reszta rodziny wreszcie zdecyduje się wydać osąd mojej osoby i choroby. Byłam nawet przekonana, że cisza trwa tak długo dlatego, że i reszta klanu Łomaczów będzie mnie traktować tak jak pani Marzena. Nie mówiłam tego głośno, ale gryzło mnie to niemal każdego wieczora. Teraz przekonałam się, jak bardzo się myliłam. Na słowa pani Stanisławy oczy mi się zaszkliły. Od tej kobiety było czuć miłość i to miłość którą obdarzyła właśnie mnie.
- Wszystko co mówi mama to prawda. Synu nie zostawimy was samych, jestem dumny z tego, że poszedłeś za głosem serca wiedząc co może się wydarzyć. Karolino tobie chciałbym powiedzieć byś się nie obwiniała o to, że moja żona cię nie akceptuje i kazała wybierać Grześkowi. Ona potrzebuje czasu. Wierz mi, nie wyszedłbym za potwora bez serca. Marzena ma po prostu problem z akceptowaniem pewnych rzeczy – dodał pokrzepiająco ojciec Grześka.
- Przepraszam nie wiem, co mam powiedzieć. Odkąd przyjechałam do Polski spotyka mnie tyle dobrych rzeczy – ostatkiem hamowałam łzy wzruszenia.
- Te słowa nam wystarczą – babcia Stasia uśmiechnęła się szeroko i ścisnęła moją dłoń.
Całe popołudnie spędziliśmy wspólnie. Nasza rozmowa kręciła się wokół rożnych tematów, przebijał się też temat mojej choroby co było zrozumiałe. Dopiero tu w kraju nad Wisła nauczyłam się o niej mówić swobodnie już tak się tego nie wstydziłam. To w Stanach wszczepili we mnie myśli, że ta choroba jest zła, że na nią zasłużyłam i, że nie jestem nic warta. W Polsce było dosłownie odwrotnie. Choroba była daleko w tyle, na pierwszych miejscach w mojej prywatnej hierarchii była miłość, przyjaźń i serdeczność. Pani Stasia i Pan Paweł oraz ich reakcje na to, co opowiadałam dodawały mi odwagi a uśmiechnięty Grzesiek i moja dłoń zaciśnięta w jego mocnym uścisku motywowała mnie jeszcze bardziej.
-Teraz przydałoby się spalić te kalorie, które w siebie wepchaliśmy - babcia pogładził się po brzuchu.
- Tato to, co, może jakiś meczyk Fifa? – Grzesiek zaproponował, po czym oberwał od babci w tył głowy.
- Mówiłam o rozruszaniu wszystkich mięśni, a nie tylko machaniu kilkoma palcami, bo jakimś dziwnie wyglądającym pilocie podłączonym do telewizora!
- Pani Stasiu może my chodźmy na spacer a oni niech grają. Tu niedaleko jest park – zaproponowałam
- Widzę jedna rozsądną. To, gdzie mnie zabierasz dziecko? I ostatni raz powtarzam nie pani a babciu, bo się obrażę.
Poszyłyśmy z babcią do parku, który był obok Podpromia. Nie miałam zamiaru ciągać starszej pani nigdzie indziej po za tym było to moje ulubione miejsce. Upał nie był dziś tak dokuczliwy a zacienionych przez liście miejsce było pod dostatkiem. Na jej prośbę opowiedziałam jak było w Memphis Station Believe o siostrze Francesce i o tym jak mi pomagała . Akurat z tego miejsca miałam dużo dobrych wspomnień. Jedyną rzeczą, która przypominała mi, że się tam nie nadaje było to, że nie czułam żadnego powołania a tym samym jak miałam przyjąć święcenia zakonne, kiedy w nie nie wierzyłam. Gdyby nie spadek po babci Ludwice teraz zamiast spacerować tu z babcia Stasią pewnie krzątała bym się gdzieś w klasztorze mają na sobie skromny habit.
- Pan Bóg na pewno się, za to nie obrazi. Przecież dzięki temu uszczęśliwiłaś mojego wnuczka – podsumowała. Nie wyczułam u niej żadnego obrzydzenia, że jestem niedoszłą zakonnicą. – Karolinko skorzystam teraz z okazji, bo nie wiem, kiedy będę mieć kolejną. Daj mi dłoń dziecko - usłuchałam posłusznie. – Ten krzyżyk dostałam od swojej mamy i obiecałam sobie, że dam go swojej córce. Jak wiesz córki się nie doczekałam. Później powiedziałam, że dostanie go wnuczka i tu znów pudło jak to dziś wy młodzi mówicie. Za to czuję z całego serca, że to idealna rzecz dla ciebie. Zaznaczam nie przyjmuję odmowy – położyła krzyżyk na mojej rozpostartej dłoni.
- Jest piękny dziękuję. Na pewno wiele dla babci znaczy – przyjrzałam się dokładniej srebrnemu krzyżykowi z maleńkimi różyczkami dodanym dla ozdoby..
- Teraz będzie znaczył jeszcze więcej. Cokolwiek, by się nie działo i jak się życie potoczy Karolinko wiedz, że ty już teraz jesteś i na zawsze pozostaniesz moją wnuczką. Witaj w rodzinie Łomazów – nie pozostało mi nic innego tylko ją uściskać a nim to zrobiłam obie rozpłakałyśmy się na dobre .
/Magda/
Ani się obejrzałam a nastały półfinały i to co prędzej czy później musiał się stać: mecz Polska – Rosja. Ciężko było nie zauważyć jak Rosjanie mocno mobilizują się na to spotkanie. Przez fazę grupową przeszli jak burza ogrywając wszystkich rywali. Byli pewnym faworytem tego meczu, a to ich buzowanie ja osobiście uznałam za przesadne. Niepotrzebnie powiedziałam o tym na głos, szkoda, że w porę nie ugryzłam się w język, bo spowodowało to moje pierwsze zgrzyty z Jurijem.
- Nie zmienię zdania, wszyscy przesadzacie. Ta napinka jeszcze wam się czkawką odbije. Myślałam, że czasy, kiedy mówiliście sobie „ Bo Polskę to trzeba zlać” minęły, ale się myliłam – wytknęłam mu. Za bardzo mnie dziś wkurzał bym to tak zostawiła.
- A ty może chcesz mi wmówić, że Polacy to święci są. Cały dzień słyszę, że mecz z Rosją zawsze jest wyjątkowy i że ma ten „smaczek”. Oni mogą a my już nie?
- Na pewno nie zachowują się tak jak wy – ciągnęłam a tak naprawdę nie miałam pojęcia czy nasi nie pajacują w podobny sposób.
- A ty jesteś świetnie poinformowana i doskonale wiesze jak to wygląda w ich drużynie. Pewnie Kadziewicz naopowiadał ci bzdur jacy to oni honorowi są – to był cios poniżej pasa.
- Teraz to już przesadziłeś! –wstałam z krzesełka, które zajmowałam przez cały poranny rozruch i udałam się na drugi koniec sali. Pewnie, gdybym mogła co całkiem opuściłabym hale, ale do końca zajęć zostało jeszcze trochę czasu. Zwyzywałam w myślach Biereżkę na wszystkie możliwe sposoby. Musiałam się wyładować, wspominanie o Łukaszu to było już za wiele.
- Pierwsza kłótnia? – zapytała Grankin, który rozciągła się obok miejsca, gdzie usiadłam.
- Aż tak widać? – liczyłam, że, chociaż z Siergiejem będę mogła normalnie pogadać.
-Wątpię byś tak denerwowała się o wynik wieczornego meczu. Nie bierz tego do siebie, ale wszyscy wiemy, że to my wygramy – stwierdził przekonany.
- No, nie ty też! Mam was powoli dość – machnęłam ręką i znów wstałam z zamiarem przemieszczenia się w strefę wolną od siatkarzy, ale przeszkodził mi Andrej kierownik drużyny, który chciał coś ze mną ustalić.
Od poranka nie rozmawiałam z Jurijem i unikałam go na każdy możliwy sposób. W autobusie posłałam mu wymowne spojrzenie i usiadłam obok zaskoczonego moja obecnością Wołkowa. Gdy dotarliśmy do Ergo zostawiłam swoje rzeczy na wyznaczonym miejscu i minęłam przyjmującego nawet na niego nie patrząc. Ruszyłam do sektora, w którym zaraz po wejściu na halę wypatrzyłam Zbyszka z uroczą blondynką. Bartman, gdy mnie zobaczył uśmiechnął się a jego towarzyszka przybrała raczej neutralny wyraz twarzy.
- No wreszcie! Już myślałem, że przesiąkłaś do tej rosyjskiej ekipy na dobre – przywitał mnie. – Magda pozwól, że przedstawię , to moja dziewczyna Żaneta . A to Magda nasz szpieg w ekipie wroga – sam zaśmiał się ze swojego żartu. – Dla dodania dziewczyna Jurija Biereżki, tak tego samego, do którego kiedyś przyznałaś mi się, że zdarzało ci się wzdychać – blondynka przywaliła Bartmanowi w ramię na te słowa. A ja w tej chwili poczułam, że się dogadamy.
- Musiałeś to powiedzieć? – zaśmiała się nerwowo.
- Nie mogłem się powstrzymać, po za tym wiesz, że jest zajęty a tym samym tylko ja mogę zaprzątać twoją głowę. Dobra ja spadam do chłopaków jak chcecie możecie się powymieniać swoimi doświadczeniami, pozwalam nawet na te bardziej intymne – rzucił, po czym kuśtykając zeszedł po schodach na dół.
- Wariat – Żaneta go podsumowała, po czym zaprosiła mnie na miejsce, które zwolnił Zbyszek.
- Dobrana z was para –stwierdziłam, mówiłam szczerą prawdę. Przy okazji zerknęłam na Jurę, który rzucał co chwile spojrzenia w naszą stronę.
- Jeszcze byś się zdziwiła jak często się kłócimy – zwierzyła się blondynka. – Zbyszek powiedział mi o tobie. Zazdroszczę ci – spojrzałam na nią zdziwiona czego mi może zazdrościć – Nie , nie Jurija! – zaczęła protestować. – Zazdroszczę ci może to śmieszne, ale tego, że siedzisz od środka w drużynie Resovi. Ja może nie jestem jakimś wielkim kibicem siatkarskim, ale Sovię lubię od zawsze. Dużo bardziej niż Skrę –szepnęła mi na ucho.
- To widzę, że Zbyszek ci sporo o mnie mówił – aż byłam ciekawa jak wiele.
- Chyba nie masz mu tego za złe?
- Nie, na pewno nic co ci powiedział tajemnicą nie było - zapewniłam ją.
- A Jurij to czemu nie przyszedł tu z tobą tylko teraz patrzy na nas z mordem w oczach? – jak widać nie tylko ja zauważyłam.
- Mamy dziś małą wojenkę o to, kto jest lepszy, Polska czy Rosja. Nie drążmy tego tematu. Przyszłam tu, by od niego, choć na chwile odpocząć – poprosiłam.
-Ok. spasujmy. Ale mogę, choć zapytać jak to jest być z siatkarzem innej narodowości?
- Do dziś to nie był dla mnie problem. Dla mnie bariera językowa nie stanowiła problemu, bo znam rosyjski, ale to jego upieranie się o to, że Rosja jest lepsza wyprowadziło mnie z równowagi. To przecież jasne, że zawsze będę kibicować Polsce nawet, jeżeli po drugiej stronie siatki będzie stał mój chłopak – wytłumaczyłam. – Widzisz niby dziś siedzi za bandami reklamowymi, nie dotknie parkietu a ja się czuję, jakby to spotkanie i jego końcowy wynik był najważniejszy na świecie i broń Panie Boże, bym miała odmienne zdanie –, ale się rozgadałam.
- Rozumiem cię, bo ja też mam rozerwane serce, gdy gra Skra z Resovią*. Mam, chociaż nadzieję, że on znosi swoja kontuzję lepiej niż Zibi i nie marudzi w kółko, że powinien być na boisku. To mnie wykańcza, już nie wiem jakimi słowami mam go wspierać – zdradziła.
- Wiem coś o tym, niestety nie mam innej rady trzeba się do tego gadania przyzwyczaić. Co my nie powiemy oni i tak będą upierać się, że powinni być na parkiecie – zaczęłam jej doradzać jakbym miała nie wiadomo jakie doświadczenie w tych sprawach. Ok. miałam, bo podczas spotkań ligowych to mi przypadało zaszczytne miejsce między kontuzjowanymi.
- Magda mogę zadać ci osobiste pytanie? – za takimi słowami zawsze skrywało się coś poważnego, ale się zgodziłam. – Co byś zrobiła, gdyby Jurij chciał wyjechać ? Pojechałabyś z nim? Pytam dlatego, że nie wiem, co zrobi Zbyszek. Jego kontrakt się kończy i jak na razie zostaliśmy w zawieszeniu.
- Nie doradzę ci. Moje związki z siatkarzami nigdy nie zawędrowały tak daleko bym musiała stanąć przed takim wyborem. Z Biereżką oficjalnie jestem od kilku dni, z Łukaszem sama nie wiem, co to było – dopiero gdy wypowiedziałam jego imię zdałam sobie sprawę, że się zagalopowałam. – Nie chcę byś mnie miała za taką co kolekcjonuje siatkarzy. To samo tak wyszło, kiedy wejdziesz w to środowisko zaczyna ci się wydawać, że nie ma innych mężczyzn tylko zawodnicy.
- Dobrze cie rozumiem i nie będę cię osądzać. Siostra Zbyszka była w podobnej sytuacji – ucieszyło mnie to, że zrozumiała. – Madzia teraz możesz mnie walnąć, ale muszę cię o to zapytać czy Łukasz jest tak totalnie niepoukładany, jak oni wszyscy mówią? Jak nie chcesz to nie musisz o ty mówić – zaznaczyła, ale ja odpowiedziałam. Przyszło mi to z łatwością i zdradziłam jej dużo więcej. Bardzo swobodnie mi się z nią rozmawiało. Przekonałam się, że Zbyszek miał rację, że Żaneta to skarb. Na koniec naszej rozmowy zaprosiłam Żanetę do Rzeszowa, kiedy tylko będzie mieć na to ochotę i popędziłam na dół na swoje miejsce, ponieważ rozpoczynał się pierwszy set półfinału.
Polska broniła się dzielnie a ja ani myślałam, by kryć się z tym, że kibicuje naszym. Spojrzenia, które posyłał mi Jura ignorowałam. Gdy padł ostatni punkt obwieszczający wygraną Rosji, byłam zła, ale na chłodno potrafiłam ocenić, że to Sborna byłą lepsza. Kiedy opuszczaliśmy hale jeszcze na chwilę podeszłam do Zbyszka, Żanety i jak się domyślałam do jego siostry i już dla całej trójki ponowiłam zaproszenie do stolicy Podkarpacia. Wyszłam przed halę i czekałam na rosyjska ekipę. Wychodzili grupkami a ich twarze zdobiły uśmiechy. Cieszyli się, każdy, by się cieszył. Mają możliwość zagrania w wielkim finale. Mi złość na nich zaczęła mijać, sama zaczęłam się cieszyć, że jutro stanie przed nimi ogromna szansa, by zepchnąć z piedestału potężną Brazylię.
- Przepraszam – przed moimi oczami znalazła się malinowa wedlowska czekolada a druga ręka oplotła mnie w pasie.
- A gdybyście przegrali też byś przepraszał? – wyswobodziłam się z uścisku odwracając się do Jurija.
- Tak, zrozumiałem, że to był dla ciebie trudny czas. Niepotrzebnie nasz jeszcze nakręciłem – tłumaczył się.
- Może ci wybaczę, ale na czekoladę jest teraz za gorąco – nie przeszkodziło mi to jednak, by wyrwać mu ją z ręki i schować w torbie na później. Siadając w autobusie obok Jurija zaczęłam się zastanawiać co będzie, jeżeli teraz takie sytuacje będą zdarzać się częściej na każdych kolejnych zawodach. Nie należałam do osób, które dadzą się przekonać, że z każdym kolejnym meczem będzie mi łatwiej. Na całe szczęście koleje takie spotkanie może zdarzyć się dopiero na Memoriale Wagnera a teraz liczył się tylko jutrzejszy finał. Tam za Rosję zedrę całe gardło to mogłam obiecać każdemu.
*dla
tych, które nie znają fabuły Niepoukładanych marzeń,
tam Zbyszek gra w drużynie Skry. Dlatego Żanet wspomina o rozdartym sercu
podczas spotkań Skra –Resovia.
Rozdział dla wszystkich maturzystek :* Wybaczcie, że dopiero teraz, ale z racji, że maturę zdawałam 6 lat temu(haha wyszło jaka stara już jestem) ostatnio zapomniałam wam napisać powodzenia. Piszę teraz trzymam kciuki za Was.
Kilka z Was napisało, że tęsknią za Żanetą i Zbyszkiem. Ja się wam przyznam, że też tęsknię, ale jak wiadomo tamta historia już się skończyła. Aż dziwnie się robi, że ostatnie słowa, które tam napisałam padły już rok temu. Ten czas leci zdecydowane za szybko. Nie martwicie się Kadziu będzie tu jeszcze, im dalej w las tym więcej. Na razie muszę dać wyszumieć się Jurijowi ;)
W tamtym tygodniu obchodziłam swoją małą 3 letnią rocznice wejścia w ten blogowy światek. 4- lecia raczej nie doczekam, chyba że ta moja telenowelowa fabuła aż tak się rozciągnie, że będę Was dalej zamęczać.
Witam bardzo serdecznie nowe czytelniczki anię, Wynnie i Violet K. Dziękuję za to, że się ujawniacie, kiedy widzę komentarze od nowych osób dostaję jakiegoś kopa. Oczywiście stałym komentującym też dziękuję, wiedzcie, że bez Was, by mnie tu już dawno nie było, to Wy powodujecie, że to opowiadanie nadal powstaje:*
Rozdział dla wszystkich maturzystek :* Wybaczcie, że dopiero teraz, ale z racji, że maturę zdawałam 6 lat temu(haha wyszło jaka stara już jestem) ostatnio zapomniałam wam napisać powodzenia. Piszę teraz trzymam kciuki za Was.
Kilka z Was napisało, że tęsknią za Żanetą i Zbyszkiem. Ja się wam przyznam, że też tęsknię, ale jak wiadomo tamta historia już się skończyła. Aż dziwnie się robi, że ostatnie słowa, które tam napisałam padły już rok temu. Ten czas leci zdecydowane za szybko. Nie martwicie się Kadziu będzie tu jeszcze, im dalej w las tym więcej. Na razie muszę dać wyszumieć się Jurijowi ;)
W tamtym tygodniu obchodziłam swoją małą 3 letnią rocznice wejścia w ten blogowy światek. 4- lecia raczej nie doczekam, chyba że ta moja telenowelowa fabuła aż tak się rozciągnie, że będę Was dalej zamęczać.
Witam bardzo serdecznie nowe czytelniczki anię, Wynnie i Violet K. Dziękuję za to, że się ujawniacie, kiedy widzę komentarze od nowych osób dostaję jakiegoś kopa. Oczywiście stałym komentującym też dziękuję, wiedzcie, że bez Was, by mnie tu już dawno nie było, to Wy powodujecie, że to opowiadanie nadal powstaje:*