11 kwietnia 2014

Epilog.




8 lat później – Kwiecień 2020 roku

Tarnów


/Kaśka/

„Na to , że potrafimy razem być,
ani złotówki do dziś nie postawił nikt,
a tak naprawdę tylko Ty i ja,
słyszymy siebie, wiemy co nam w duszy gra….”


       Papiery, papiery i jeszcze raz papiery. Chyba nawet najbardziej cierpliwy człowiek straciłby wiarę, że kiedyś będzie ich mniej do wypełniania. Ja już się przyzwyczaiłam, od trzech lat spełniałam marzenie, do którego dążyłam jeszcze na studiach. Nie było łatwo i wiem, że nigdy nie będzie. Zaczynałam od małego azylu dla 10-15 zwierzaków teraz jest ich około stu. Ciągle znajdujemy dla większości domy w całej Polsce, mało, który zwierzak z naszej fundacji jest skazany na dożywotni boks i brak właściciela. Gdy widzę tę radość nie tylko w oczach człowieka, ale i zwierzaka, gdy dostaje nowy dom zawsze jest mi cieplej na sercu i wiem, że to co robię ma sens. Najcięższe oczywiście jest szukanie pieniędzy, by nic tym maluchom nie brakowało, ale chyba jeszcze ciężej jest wtedy gdy trafiają do nas wycieńczone na skraju życia i śmierci często doprowadzone do takiego stanu przez człowieka. Wielu z nich nie można odratować i wtedy ból jest największy. Poświęciłam tej fundacji prawie wszystko a od roku mam wielkie wsparcie w osobie Alka, który wraz z zakończeniem zeszłego sezonu zakończył karierę zawodniczą. Aleh przeszedł szkolenie i często jeździ z nasza ekipą na akcje, ale najbardziej pomaga nam działając nadal w środowisku siatkarskim, gdzie co roku organizujemy zbiórkę pieniędzy a kibice bardzo chętnie pomagają.
- Kasiu przywieźliśmy go – głos mojego męża wyrwał mnie z zawiłych myśli.
- W jakim jest stanie? – martwiłam się o psiaka, o którym dowiedzieliśmy się tydzień temu. Przez te dni stoczyliśmy bój z właścicielem, który nie chciał nam go oddać tłumacząc, że pies ma pilnować niezamieszkałej działki. Zwierze było przywiązane do metrowego łańcucha i z wiadomości sąsiadów dowiedzieliśmy się, że właściciel odwiedza go góra 2 razy w tygodniu. Ten biedak nie mógł tak żyć.
- Największe rany ma wokół szyi co jest zrozumiałe przez to, że był trzymany tak krótko. Był też głodny, nie jest agresywny tylko wystraszony- wyjaśnił mi Alek.

     Pogładziłam go po policzku ruszając szerokim korytarzem do naszej izby przyjęć. Nie wyobrażam sobie już życia bez Ahrema. Pojechałam za nim nawet do Turcji, gdzie spędziliśmy rok w Ankarze. Alek chciał spróbować czegoś nowego po przerwanej passie zdobytych dwóch złotych medali i brązowego w 2014 w rozgrywkach Plus Ligi. Najpierw mieliśmy piękny ślub w maju, tak w maju. Ja przesądna dałam się wrobić w to najważniejsze wydarzenie życia właśnie w tym miesiącu mimo złych przepowiedni i przysłów. Potem wspólne wakacje z Kadziewiczami, Ignaczakami i Łomaczami. Nie trwały długo, bo Aleh znów grał w kadrze Białorusi a później już tylko Turcja. Z Ankary przywieźliśmy małą niespodziankę, która już nie jest tak mała, ale na świecie pojawiła się już tutaj w Polsce. Alek postanowił wrócić do naszej ligi i kolejne 3 lata spędził ponownie w Rzeszowie. On spełniał się zawodowo a ja mogłam zrealizować swoje marzenie o fundacji.
- Malwina pokarz go – poprosiłam swoją wspólniczkę, osobę, do której miałam bezgraniczne zaufanie. Ściągnęłam ją aż ze Szczecina, ale rekomendacje z jej uczelni i kliniki, w której pracowała mówiły same za sobie, była jednym z najlepszych lekarzy weterynarii w Polsce.
Po tylu latach powinnam się przyzwyczaić do widoku zmaltretowanych zwierząt, ale nie było tak. Zawsze przeżywałam to tak samo mocno. Zajęłam się wilczurem najdelikatniej jak potrafiłam. Na szczęście mój dar jaki miałam pomagał. Gdy wyciągam rękę zwierze zawsze mi ufało i uspokajało się a mi to pomagało przy badaniach.
- Ma jakieś imię? – zapytałam.
- Chyba nie. Właściciel wyzywał nas i psa, a potem na odchodne jeszcze powiedział, że cieszy się, iż pozbył się kłopotu – powiedział Aleh.
- Alek idź po Madzię, wiesz przecież, że to jej zadanie, by wybrała imię dla psiaka – wilczur był na tyle spokojny, że nie miałam się czego obawiać i Alek mógł przyprowadzić naszą córkę. Mieliśmy mieszkanie przy fundacji, gdzie spędzaliśmy przeważnie 5 dni w tygodniu, na weekendy wracaliśmy do domu. Ja miałam prace i rodzinę przy sobie a oni też byli zadowoleni, że nie siedzę ciągle w klinice.
- Tatuś mówił, że jest nowy piesek – wbiegła do środka mocno tupiąc nóżkami po posadzce
- Tak kochanie teraz odpoczywa – pokazałam psiaka, który leżał w kojcu byśmy mogli go obserwować. Spojrzałam na naszą córkę, która miała moje zielone, wesołe oczy i burzę czarnych włosów, która jak zwykle była mocno rozczochrana. Nadal nikt nie potrafił zdecydować czy bardziej jest podobna do mnie czy do Alka.
- Kwiatuszku nie ma imienia jak myślisz jakie, by do niego pasowało?- Alek podprowadził małą do kojca. Madzia zrobiła zamyśloną minę. Zawsze wraz z Alkiem się z tego śmialiśmy
- Fizzy! – pisnęła niespodziewanie bardzo z siebie zadowolona. A ja w karcie napisałam dokładnie to, co powiedziała.- Ładne co? – dopytywała jeszcze a my musieliśmy potwierdzać.
- Malwina poradzisz sobie? - zapytałam wspólniczkę myślami będąc już kilkanaście kilometrów dalej.
- Pewnie, że dam. Jedźcie do tego Rzeszowa. My się tu wszystkim zajmiemy a i przywieźcie dobre wieści – poprosiła.
- Masz siłę jechać? – Alek troszczył się o mnie, gdy wchodziliśmy po schodach idąc w stronę naszego mieszkania.
- Na spotkanie z przyjaciółmi zawsze mam czas, po za tym obiecałeś mi, że Igła wprowadzi dziś Resovie na tron nie chcę tego przegapić – chciałam zobaczyć jak historia ponownie rodzi się na rzeszowskiej ziemi. Krzysiek był drugim trenerem Resovi, Sebastian grał na pozycji libero. Ojciec i syn mogli zdobyć złoto. Musiałam to zobaczyć.


Katowice


/Karolina/

„Trudno jest złapać wiatr,
brać na żarty ten szalony świat,
trudno jest, przecież wiem,
wierzyć w bajki, jeszcze w życie wplatać je….”


     Katowicki ośrodek adopcyjny stał się naszym drugim domem a procedury adopcyjne, zachowania i inne wymogi znaliśmy już na pamięć. Jeszcze we Włoszech postanowiliśmy z Grześkiem zaadoptować dziecko. Niestety, nie spodziewaliśmy się, że polskie prawo postawi przed nami aż tak wiele wymogów. Najpierw w Ostrołęce sąd wydał orzeczenie, że ze względu na mój stan zdrowia nie możemy zabrać pod opiekę dziecka. Później sąd w Warszawie orzekł, że praca Grzegorza nie stwarza odpowiednich warunków dla rozwoju dziecka przez jego ciągłe wyjazdy i brak obu rodziców w domu. Postanowiliśmy spróbować jeszcze raz, a raczej to przeznaczenie samo nas do tego pchnęło, gdy Grzesiek na jednym z treningów zorganizowanych przez Jastrzębski Węgiel dla dzieciaków poznał Mateusza. Okazało się, że chłopiec jest wychowankiem katowickiego domu dziecka. Wszystko odbyło się odwrotnie, najpierw poznaliśmy chłopca a dopiero potem rozpoczęły się zawiłe procedury adopcyjne. Jeszcze przebywając w Trentino szukaliśmy lekarza, który dał, by nam gwarancje, że urodzę zdrowe dziecko, jednak żaden nie gwarantował 100 % pewności. Nie byłam w stanie świadomie skazać dziecka na to, że może urodzić się chore dlatego po 3 letnim pobycie w Italii wróciliśmy do Polski z podjętą już decyzją o adopcji.
     Mateusz garnął się do siatkówki i na tym pierwszym treningu wykazywał ogromną chęć do gry. Siatkarze czuli, że, gdyby ktoś pomógł to przed 11- letnim chłopcem mogła, by otworzyć się siatkarska przyszłość. Wspólnie z Grzesiem zdecydowaliśmy się wspierać jego sportowy rozwój. Dowiedzieliśmy się również, że Mateusz ma 9 - letnią siostrę Milenę. Wtedy padła decyzja, by zawalczyć o nich. Znów przechodziliśmy zawiłe procedury, badania lekarskie, psychologiczne. Opinie z miejsc pracy, wykazy zarobków, wizyty w domu, wywiady środowiskowe. Nie mieliśmy nic do ukrycia chcieliśmy dać tym dzieciakom kochający dom.
     Dom dziecka i jego dyrektorka wspierała nas bardzo gorąco nie stwarzając żadnych problemów, mogliśmy zabierać dzieci na mecze do Jastrzębia, do naszego domu w Żorach. Dziś po półtora roku starań mieliśmy się dowiedzieć czy sąd ostatecznie zdecyduje o przyznaniu nam opieki nad Mileną i Mateuszem. Na razie mieliśmy tylko zgodę na to, że dzieci mogą przebywać z nami 2 weekendy w miesiącu. To był duży krok, ale ostrzeżono nas, że wcale nie oznacza, że wszystko skończy się dobrze.
- Zapraszam państwa – dyrektor Ochocka zaprosiła nas do swojego gabinetu, gdzie miała nam przekazać decyzje sądu. Lubiłam tą kobietę, ale nigdy nie potrafiłam odczytać z jej twarzy nic co mogło, by mi pomóc. Teraz też nie wiedziałam co ma nam do przekazania.
- Proszę nie trzymać nas w niepewności – poprosił Grzesiek.
     Przez te lata bardzo zmężniał, ale nadal był tym radosnym chłopakiem, którego poznałam te 10 lat temu. Gdy wyjechaliśmy do Włoch a Grześ zaczął prowadzić grę Trento wprowadzając ponownie zespół do strefy medalowej ponownie zaczął być doceniany i trafił do reprezentacji, gdzie wraz z Fabianem naprzemiennie prowadzili grę kadry Polski. Zeszłoroczny srebrny medal Jastrzębia w Mistrzostwach Polski i tegoroczne brązy w Lidze Mistrzów i Plus Lidze to też w dużej mierze jego zasługa. Z resztą ekipa, która tam się zgromadziła i duet Prygiel- Kadziewicz na ławce trenerskiej musiała zdać pozytywnie egzamin.
- Decyzja sądu jest pozytywna mogą państwo zabrać dzieci do siebie – były to najpiękniejsze słowa jakie usłyszałam od tej kobiety.
- Naprawdę?- nadal musiałam się upewnić.
- Tak pani Karolino. Nie ma żadnych przeszkód. Będą jeszcze dokumenty do podpisania, ale formalnie już niedługo zostaniecie rodzicami tej dwójki – miałam ochotę ją uściskać, przeszkadzało w tym jednak biurko dlatego wpadłam w ramiona Grześka.
- Moglibyśmy zabrać dzieci już dziś? Wybieramy się do Rzeszowa, ale zapewnimy, im wszytko co potrzebne – zapytał Grzesiek.
- Panie Grzegorzu oczywiście, że mogą państwo. Zaraz was do nich zaprowadzę, oni również czekają – dzieci wiedziały, że dziś ma przyjść decyzja. Pewnie martwiły się tak bardzo, jak my.
Oboje siedzieli w świetlicy, gdzie Mateusz był zajęty jakaś grą a Milenka malowała kwiatki przy stoliku. Mateusz od razu przerwał grę, gdy tylko nas zobaczył, on z racji wieku był bardziej świadom tego co dziś ma się wydarzyć.
- I co? – podbiegło nas. Jego siostra, gdy zobaczyła jego reakcje podążyła za nim.
- Udało się, możemy was zabrać do domu na stałe – powiedziałam do nich kucając przy dziewczynce, która rzuciła się w moje ramiona. Grzesiek prędko wziął na ręce Mateusza, który wcale nie wstydził się teraz czułości a mogła się tego spodziewać po 11- letnim chłopcu.
- Kocham was – usłyszałam chłopca.
- Ja też – dodała Milena.
- My też was kochamy. Chcecie jechać z nami do Rzeszowa? – zapytałam
- Na mecz? – pytał Mateusz.
- Tak, to jedziemy? – Grzesiek uśmiechał się do mnie szeroko. Już wiedział, że było wiadome, iż dzieci się zgodzą.
- Pewnie – opowiedział Mateusz przybijając piątkę z Grześkiem a Milena zaczęła klaskać i podskakiwać w moich ramionach, bo też chciała, by ktoś przybił jej piątkę.
Zaczynaliśmy nowy etap w życiu, na pewno najważniejszy z nich. I pomyśleć, że wszystko zaczęło się tak dawno temu jeszcze w Stanach, gdy dostałam wiadomość, że odziedziczyłam mieszkanie po babci. Gdybym, wtedy zdecydowała się je sprzedać i nigdy nie przyjechać do Polski nie spotkało, by mnie tyle dobrego. Na szczęście podjęłam, wtedy dobrą decyzję, której nigdy nie żałowałam


Sosnowiec


/Magda/


„Zawsze bądź taki sam,
chociaż wszystko płynie wokół nas,
zawsze bądź, trzymaj ster,
i nie pozwól, by skończyło się….”



     Wciąż nie dowierzałam patrząc na stół i rzeczy, które na nim leżały. Niemal nie dostrzegałam obecności Amelii, która buszowała po mojej garderobie. Piętnastolatka szukała mojego żakietu, który według niej będzie idealny do jej dzisiejszej stylki jak sama to ujęła. Amelia była dziewczynką, której wszędzie było pełno, stała się taką samą nastolatką. Była piękna, wygadana, wesoła i nieobliczalna. Potrafiła sprowadzić na siebie kłopoty, ale też zawsze stawała w obronie innych. Od, kiedy przeniosła się do Szkoły Mistrzostwa Sportowego w Sosnowcu i zamieszkała z nami nam przyszło utemperowanie jej charakteru. . Nasz dom stał się jeszcze bardziej wesoły i głośny. Ivan był bardziej spokojny dzieckiem, ale, gdy stykał się ze swoją siostrą mieliśmy wrażenie, że mamy w domu małe tornado.
- Mam! – szatynka z burzą postrzępionych włosów sięgających ledwie karku pokazała mi triumfująco mój biały żakiet w czerwone malwy. – Będzie jak znalazł na dzisiejszy mecz – trajkotała. – Madzia wszystko dobrze?- zaczęła się do mnie zbliżać a ja leżące przede mną rzeczy zakryłam prędko gazetą.
- Tak, nie spóźnij się tylko za godzinę mamy ruszać.
- Tylko oddam Wiolce zeszyt. Wiesz przecież, że nie przepuszczę okazji, by zobaczyć jak Sebastian zdobywa swój pierwszy medal w seniorskiej karierze - odkąd zmieniono przepisy siatkarskie i na stałe w zamiast 12 mogła być dopisana na mecze 14 zawodników młody Ignaczak, choć dopiero 16 letni znalazł się w składzie rzeszowskiego zespołu. Wiele wskazywało, że pójdzie w ślady ojca i będzie wybitnym Libero – Z resztą i tak nie ma taty i Delfina, pewnie to oni się spóźnią.
- Mam nadzieję, że nie, liczę, że pogadamy jeszcze przed meczem z całą paczką – już nie zapalała mi się lampka wściekłości, gdy słyszałam przezwisko naszego syna. Igła uwielbiał dogryzać Łukaszowi, że nasz 8 latek dostał imię po sławnym siatkarzu i sam chciał nazwać Kacpra Murillo, ale Iwona mu nie pozwoliła. Za to nic nie przeszkadzało mu w tym, by Ivan został Delfinem. Przestało mnie to denerwować w momencie, gdy blondynek pokochał pływanie tak mocno ze ciężko było nam go wyciągnąć z basenu, morza czy jeziora.
- To lecę, obiecuję będę na czas – odpowiedziała i już jej nie było.

     Ja odkryłam gazetę biorąc do ręki plastykowy patyczek, gdzie widziałam niebieski plusik. Nie wierzyłam, że to widzę, mimo że objawy od jakiegoś czasu na to wskazywały. Od 4 lat staraliśmy się bezskutecznie z Łukaszem o kolejne dziecko. Nie byłam jeszcze w wieku, który powinien sprawiać trudności z zajściem w ciąże a jednak nie udawało się. Ivan był wpadką a dziecka planowanego los nie chciał nam dać aż do dziś. Miałam wrażenie, że zawodzę Łukasza, chociaż bardzo się starałam. Jednak najwyraźniej Kadziewicz stracił do mnie cierpliwość, bo w drugą rękę wzięłam wniosek o złożenie pozwu rozwodowego. Odkąd 2 lata temu Łukasz zawiesił buty na kołku i dołączył do Roberta prowadząc z wielkimi sukcesami zespół z Jastrzębia między nami zaczęło coś się psuć. Jako rodzina byliśmy wzorowi, ale między nasza dwójką nie było już tej czułości co wcześniej. Seks zamienił się w próby zapłodnienia i z czasem przestaliśmy mieć na niego ochotę, a to zawsze była bardzo ważna rzecz w naszym związku. Łukasz podjął decyzje, że nasze 6 letnie małżeństwo przestało mieć sens, a ja miałam na to teraz namacalny dowód. Mieliśmy plany, duży dom, a raczej trzy domy jeden w Sosnowcu, drugi w Rzeszowie i mieszkanie w Olsztynie, jeździliśmy na wakacje, wycieczki, ale nie byliśmy w stanie spełnić swojego marzenia o jeszcze jednej albo dwóch pociechach. Teraz dziękowałam, że mamy przynajmniej Ivana i oczywiście Amelie, która i dla mnie była jak córka.
- Madziu dlaczego ty płaczesz? – nawet nie wiedziałam, kiedy wrócił do domu ani, kiedy się rozpłakałam.
- Mamo? – usłyszałam zaniepokojony głos syna, więc szybko otarłam łzy. Ivan stał przy Łukaszu trzymając w ręce czekoladowy batonik, którego nie powinien jeść przez próchnice, ale nie miałam ochoty go, za to ganiać, nie teraz.
- Ivan leć do Dynama, bawi się na dworze, pożegnaj się z nim, bo zaraz jedziemy – Łukasz wskazał na psa, który bawił się na zewnątrz. Dynamo pastwił się nad swoją kolejną zabawką, widzieliśmy to doskonale przez oszklone drzwi balkonowe.
-Tylko nie dawaj mu reszty batonika! – krzyknęłam za, nim uświadamiając sobie ze teraz na pewno to zrobi.
- Dobrze mamo – powiedział tym tonem, który ja już dawno rozpoznałam za ten, że ma ochotę coś zmalować. Uśmiechnęłam się lekko, przy nim zawsze miałam ochotę to robić. Ivan był bardziej podobny do mnie niż do Łukasza. Miał jasne włosy i moje niebieskie oczy, ale wzrost w dużej mierze odziedziczył po ojcu, bo już górował nad kolegami w szkole czy drużynie pływackich maluchów.
- Teraz powiedz mi co się dzieje? – pokazałam mu druk a ten usiadł na krześle.
- To nie moje. Magda! –zdenerwował się. – Dlaczego tak pomyślałaś? – złapał się za głowę.
- Teraz tak mówisz- jęknęłam próbując ponownie się nie popłakać.
-Naprawdę. To Szymona, naszego fizjoterapeuty. Przecież wiesz, o kim mówię. Obiecałem, że mu pomogę, bo już raz przez to przechodziłem. Ja cie kocham nigdy bym się z tobą nie rozwiódł – patrzyłam na niego i wierzyłam w każde słowo. Łukasz tak naprawdę nigdy mnie nie okłamał przynajmniej nie w tych dużych sprawach. Nie widziałam, więc sensu, by ukrywać przed nim dobrą nowinę .Jak łatwo nie raz przenieść się z piekła do nieba.
- To cię powinno ucieszyć – pokazałam mu wynik na teście ciążowym.
- Czy ty? – nie dowierzał jednocześnie mocno mnie przytulając.
- Tak udało nam się – potwierdziłam czując jego mocne wargi na swoich ustach. Takiego gorącego pocałunku nie było miedzy nami już dawno.
- Blee… znów się całują – wybrzydzał Ivan.
- Właśnie – dodała Amelia podpierając ręce po bokach. – Teraz przez was się spóźnimy.
- No, ja chcę zobaczyć wujka Igłę – dopominał się Ivan. – Na pewno weźmie mnie na barana.
- Dziś nie tylko on cie weźmie na barana, wujek Alek i Grzesiek też pewnie to zrobią.
- Jeee……! – zaczął robić samolot rozpościerając ręce i kręcił się w kółko.
- Nie powiemy, im teraz?- szepnął mi na ucho Łukasz.
- Później, jedźmy już, bo naprawdę się spóźnimy – odparłam zabierając swoje rzeczy z krzesła obok.
- Co później? – dopominała się Amelia.
- Później zobaczysz – Łukasz mrugnął do niej a ja czułam się teraz najszczęśliwszą osobą na świecie.
     Przekonałam się, że człowiek przez całe swoje życie układa swój pogmatwany świat. Każdy ma inne smutni i radości. Każdy w czymś innym odnajduje szczęście. Gd wszystkie fragmenty układanki znajdą się na swoim miejscu możemy powiedzieć, że jesteśmy szczęśliwi. Wiem też jedno i będę to powtarzać zawsze. Prawdziwej przyjaźni nic nie może zawieść, nawet odległość czy inne priorytety życiowe a miłości nigdy nikt nie zniszczy, gdy płynie ona prosto z serca.


„To już siódmy las, siedem rwących rzek,
za tym wszystkim już, bajka zacznie się,
napiszemy ją, dla kolejnych par,
jako dowód na nieśmiertelny czar…”

KONIEC !


To ciężki dzień dla mnie. Definitywne pożegnanie się z nimi. Miło było tworzyć koleje ich losu, tak naprawdę nie raz działo się to tak spontanicznie, że miałam wrażenie, iż to ktoś inny trzyma moja rękę, gdy o nich piszę. Jestem dumna z tego, że udało mi się skończyć to opowiadanie, bo jest to według mnie najbardziej dojrzała historia i jest w niej najwięcej mnie samej. Jak do niej usiądę powiedzmy za kilka lat to będę miała bardzo miłe wspomnienia. Było to najdłuższe moje opowiadanie i pisałam je równie długo bo 2 lata i 8 miesięcy. Miałam chwile zwątpienia, zawiesiłam blog, potem chciałam zakończyć historie zupełnie innym momencie zostawiając Magdę i Łukasza na zawsze poróżnionych. Wreszcie dotarłam do tego etapu i jestem tu teraz. Opowiadanie zakończyło się tak jak chciałam ale nawet dla mnie epilog jest wielką niespodzianką, takim nowym początkiem. Reszta ich życia rozegra się już w mojej głowie i mam nadzieję że w waszych również.
Dziękowałam wam już ostatnio, ale podziękuję jeszcze raz za obecność. Teraz przyjdzie mi się z wami pożegnać. Piszę od 4 lat, wiele w tym czasie zmieniło się w moim życiu. Dojrzałam emocjonalnie, choć i tak wiele we mnie dziecka. Pisanie bardzo mi pomogło mówić o swoich uczuciach, nie skrywać ich w sobie. Dzięki pisaniu poznałam wiele wspaniałych osób, które już na zawsze pozostaną w moim sercu. Nie wiem czy dzień 11 kwietnia to dzień mojego ostatecznego pożegnania. Nie zdecydowałam jeszcze czy będę pisać dalej. Nie czuję się na siłach, ale mogę obiecać, że, jeżeli jeszcze kiedyś napisze coś to dam znać na gg bądź tutaj na blogu. Tak naprawdę to nie wiem, co jeszcze napisać, bo nie wiem jak powinno wyglądać pożegnanie. Nie znikam, po prostu nie będę już pisać sama, moja obecność u was mogę wam obiecać już teraz. Kocham was :*


Pogmatwany świat można pobrać również w całości z mojego chomika, są tam też inne moje opowiadania. Zapraszam serdecznie tu <klik>