11 października 2013

46. Nie proszę o więcej niż możesz mi dać.



/Magda/

     Dwadzieścia cztery dni w samotności. Nie licząc nielicznych wizyt w niewielkim sklepiku i rozmów telefonicznych z Kaśką i Karoliną oraz mamą nie miałam żadnej styczności z ludźmi. Dziś jednak wracam z nie do końca oczyszczonym umysłem, ale postanowieniem i planem działania, chociaż plan to chyba w tym wypadku za duże słów. Chcę tylko porozmawiać z Łukaszem i mam nadzieję, że to mi się uda a ta rozmowa ostatecznie zamknie wszystko się wydarzyło. Z początku chciałam iść do niego zaraz po przyjeździe do stolicy Podkarpacia, ale zabrakło mi odwagi. Jakoś malała ona z każdym kolejnym kilometrem, którzy przybliżał mnie do rzeszowskiej ziemi . Był też plan awaryjny, dziś zawodnicy Sovi żegnali w Impresji tych, którzy wybierali się na Puchar świata, więc liczyłam, że tam złapię Łukasza. Kąt do rozmowy zawsze się znajdzie.
- Jesteś wreszcie! – usłyszałam pisk i zdążyłam tylko zarejestrować ramiona, które mocno otoczyły moje ciało, kiedy schylałam się do bagażnika po walizkę.
- Kaśka, bo zaraz obie wylądujemy w środku – ledwie powstrzymałam śmiech, próbując poruszać ramionami i strzepnąć z pleców przyjaciółkę.
- Nie puszcze cię, już nigdy nie wyjedziesz sama na tak długo – mimo swoich słów puściła mnie bym mogła się odwrócić i uściskać ją tak jak należy.
- A jak wyjedziesz z Alkiem powiedzmy do Włoch, bo on dostanie tam kontrakt to, co zapakujesz mnie do walizki? – zapytałam mrużąc oczy.
- Aleh ma ważny kontrakt w Sovi i nigdzie się nie wybiera. A jak będzie gdzieś jechał to żebyś wiedziała, że cie zapakuję – przyjęła groźną postawę, ale jej mina zaraz zmieniła się na troskliwą. – I jak wszystko ok.? – wiedziałam, o co pyta, była przecież na bieżąco z moim postanowieniem. Już ja ją znałam sprawdzała czy nie zmieniłam zdania w ostatniej chwili.
- Yhmm – ograniczyła się do tak skromnego potwierdzenia. Nie chciałam znów wszystkiego analizować, niestety należałam do osób, które potrafiły stchórzyć tuż przed finałem.
- Dobrze, że juz wiesz co robić. Trzymam kciuki byś załatwiła to dzisiaj i miała już spokój. Łukasz na pewno będzie w Impresji, musi być, by należycie pożegnać Igłę- Kasia chwyciła jeszcze jedną moja torbę a ja zabrałam walizkę i trajkocząc już o wszystkim na raz ruszyłyśmy do mieszkania.
      W środku Karolina z Grześkiem w towarzystwie Sylwka i książek kucharskich gospodarzyli się w kuchni. Samo pomieszczenie wyglądało trochę jak po przejściu małego huraganu.
- Gdyby Kaśka nie była ze mną to powiedziałabym, że to ona jest odpowiedzialna na ten chaos tutaj – zaśmiałam się lądując w równoczesnym uścisku Łomacza i Orzechowskiej.
- Grzesiek to beztalencie kulinarne, już mnie nie dziwą te zapasy mrożonek w lodówce i to, że ciągle przychodzi i buszuje po naszej kuchni – chichotała Karolina próbując przepchnąć swojego chłopaka jak najdalej od kuchenki.
- Wcale nie, makaron potrafię ugotować – oburzył się. – Z resztą Bozia dała mi ważniejszy talent, ten siatkarski.
- Właśnie widzę jak potrafisz – szatynka podniosła łyżką totalnie rozgotowanego makaronu, a woda miała już konsystencje krochmalu.
- Czepiasz się szczegółów. Zobaczysz moje piersi z kurczaka z makaronem i sosem śmietanowym to najlepsze danie jakie w życiu jadłaś - przechwalał się. Brakował mi tego przekomarzania, teraz wiedziałam co dawało mi siłę, moi przyjaciele. W głowie pojawiła mi się nawet myśl, że dobrze, Grzesiek trafił na Karolinę, a Kasia na Aleha. Gdyby tak Wieczorek skończyła z Łomaczem to niejedną kuchnie, by spalili, a tak obydwie pary uzupełniały się wzajemnie.
- Macie tu te przyprawy, tylko nie mówcie, że to nie te, bo zabiję – brunetka wyciągnęła z torebki kilka saszetek.
- Jest ok. – Karolina zabrała od niej torebeczki i już miała wszystko przygotowywać, gdy Grzesiek wyrwał je jej z reki i sam zaczął wsypywać wszystko do miski.
- To ja lecę, na trzynastą mam umówioną sterylizację – Wieczorek pożegnała się z nami buziakiem w powietrzu .
- Ja też już pójdę, muszę się ogarnąć, doprowadzić włosy do porządku – drażniły mnie już przydługie końcówki. Naprawdę czułam się lepiej w swoich krótkich włosach.
- Myślałam, że pogadamy- zmartwiła się Karola.
- Wrócę na to popisowe danie Grześka, może nas nie otruje – zaryzykowałam tym stwierdzeniem, ale Grześ, za to nie mógł się na mnie gniewać.
- Wyjdzie, zobaczycie, że wyjdzie – Grzesiek objął biodra Karoliny i krok po kroczku odsunął ją od kuchenki, po czym zaczął pastwić się nad coraz bardziej rozgotowanym makaronem.

/Kasia/

     Kochałam swoją nowa prace w lecznicy dla zwierząt. To już nie było to, co zwykły wolontariat i uspokajanie zwierzaków przed badaniem czy zabiegiem. Teraz sama mogła uczestniczyć czynnie w tych działaniach, ba nawet stawiać diagnozę. Oczywiście wszystko pod czujnym okiem Sławka. Odkąd zaczęłam interesować się weterynarią, a było to blisko 10 lat temu miałam styczność z wieloma weterynarzami. Od konowałów, dla których liczyła się tylko kasa, a nie dobro zwierząt, po takich, którzy zrobią wszystko, by uratować naszego pupila. Sławek tak jak i ja należał do tej drugiej grupy i od razu zaskarbił sobie moje zaufanie. Nie odmawiał nikomu, leczył nawet zwierzęta tych ludzi, których na leczenie czworonożnych przyjaciół nie mieli pieniędzy. Kiedy obserwowałam jego prace zaczęłam marzyć, by kiedyś stworzyć taką klinikę dla zwierząt. Azyl dla każdego, kto tego potrzebuje.
- Możesz przygotować środek usypiający i zbroić zastrzyk – powiedział, gdy kotka leżała już przygotowana do zabiegu. Wyjęłam odpowiednią ampułkę, strzykawkę i igłę. Zerknęłam w kartę zwierzaka jeszcze raz sprawdziłam wagę i obliczyłam odpowiednią dawkę.
- Tyle? – pokazałam Sławkowi strzykawkę.
- A jak myślisz? – Marzec uwielbiał odpowiadać pytaniem na pytanie, zmuszał mnie tym samym do myślenia i zastanowienia się dwa razy, nim coś zrobię.
- Chyba tak – jeszcze raz szybko wszystko przeliczyłam.
- Chyba? – zerknął na mnie spod okularów.
- Na pewno – byłam przekonana, że to się zgadza.
- Zatem zrób zastrzyk – ręka mi drżała, ale miała już kilka prób za sobą. Oczywiście pojawił się strach, że sprawię zwierzakowi ból, ale kotka zareagowała bardzo spokojnie.
- Teraz zobaczymy czy nie odesłałaś jej przypadkiem na drugą stronę błędnym obliczeniem – powiedział poważnie.
- Sławek! – zdenerwowałam się.
- Żartuję. Przecież nie pozwoliłbym ci podać złej dawki. Uczę cię tylko zaufania do samej siebie. Jeżeli nie będziesz go mieć to zawsze będziesz wątpić w swoje umiejętności a ludzie też nie będą potrafili powierzyć ci zwierzaka, jeśli zobaczą niezdecydowaną weterynarz – miał rację. Jeżeli będę się ciągle bała to nic z mojej pomocy nie będzie. – Wszystko z nią w porządku, ciśnienie w normie, możemy zabrać się do roboty.
     To Marzec wykonał zabieg, ale nie zrobił tego w ciszy, pokazywał mi wszystko dokładnie i omawiał każdy szczegół. Szwy pozostawił już mi. Wystarczyło kilka głębokich wdechów a później pewnych ruchów ręką i uporałam się z raną ciętą. Na koniec bandaż i kicia wylądowała w przejściowym legowisku, gdzie miała dojść do siebie. Do mnie należało przypilnować jej podczas wybudzania i obserwacja czy wszystko jest dobrze. Trzy godziny później zwierzak zaczął się budzić, a po kolejnych 20 minutach wiedziałam, że się udało, bo kotka patrzyła na nas coraz bardziej przytomnym wzrokiem. Właściciele niecierpliwie czekali na swoja podopieczną w korytarzu a wraz z nimi był też Aleh co mnie mocno zaskoczyło. Przy przekazaniu kotki stałam u boku Sławka przysłuchując się, jak poucza właścicielkę jak należy opiekować się zwierzakiem w ciągu następnych dni.
- Jestem dumny z ciebie. Masz potencjał. W sumie wiedziałem o tym, gdy cię przyjmowałem, ale dziś jestem stuprocentowo pewien. Widzimy się we wtorek – spontanicznie na te słowa rzuciłam mu się na szyję czym mocno go zaskoczyłam.
- Przepraszam, ale te słowa bardzo dużo dla mnie znaczą – opanowałam się oddalając na odpowiednią odległość.
- Wiara, wiara i jeszcze raz wiara w siebie, to jest najważniejsze. Nauka też, ale musisz tą łączyć ze sobą. A teraz idź, podejrzewam, że ktoś na ciebie czeka – wskazał głową przyjmującego. Zostawiłam fartuch na wieszaku i podeszłam do Ahrema.
- Cześć nie mówiłeś, że po mnie przyjedziesz – ucałowałam siatkarza, ale ten odwzajemnił to jakoś niechętnie i łypał podejrzliwie na Sławka, który ukucnął obok czekoladowego Mastifa.
- To twój szef? – zapytał.
- Jesteś zazdrosny? – pojęłam to podejrzane zachowanie Alka. – Nie masz, o co, tylko ciebie kocham, a Sławek ma żonę córeczkę i drugie dziecko w drodze. Jest wspaniałym weterynarzem, cieszę się, że mam takiego mentora – nie chciałam sprawić, by Białorusin stał się zazdrosny i miał do mojej relacji ze Sławkiem jakieś wątpliwości.
- Nabrałaś się, chciałem usłyszeć, tylko że mnie kochasz. Ufam Ci i też cię kocham, ale zawsze miło to usłyszeć. Chyba nagram to sobie na telefon.
- Jesteś okropny – trąciłam go w ramię, ale odetchnęłam z ulgą wiedząc, że nie mam powodów do niepokoju, jeżeli chodzi o nadmierną zazdrość u bruneta.
- Mogę być okropny, ale i tak mnie kochasz ,a ty będziesz kiedyś wspaniałym weterynarzem, najlepszym na świecie a on ci w tym pomoże. – nie mogła się na niego gniewać, Alek pokazał mi, że ma dystans i nie będzie traktował każdego mężczyzny, który będzie w pobliżu mnie jako swojego potencjalnego rywala.

/Magda/

     Nerwy zaczynały mnie zjadać. Odpowiednia fryzura, a nawet ulubiona beżowa sukienka <klik>z lejącego się materiału tylko na chwilę wprawiły mnie w dobry i optymistyczny nastrój. Już nawet zapomniałam o smaku popisowego dania Łomacza, a w ustach miałam posmak mentolowego papierosa, którego przed chwilą skończyłam. Siedzieliśmy w piątkę w Impresji a ja najchętniej odpaliła bym kolejnego szluga i robiła tak, dopóki nie skończy mi się cała przyniesiona tu paczka.
- Madzia będzie dobrze – usłyszałam już któryś raz z kolei od moich towarzyszy. Powtarzane słowa zaczynały mnie irytować a miały przecież pomóc.
     Kolejne osoby powoli wypełniły salę. Zarejestrowałam nawet przyjście Jurija, który pojawił się z jakąś rudowłosą u boku. Kaśka szepnęła mi, że widzi ją już któryś raz. Sama nie wiedziałam czy jeszcze mnie to obchodzi z kim prowadza się Jurij, chyba raczej żal mi było tej dziewczyny. Biereżko również wyjeżdżał na Puchar świata a tym samym będę mogła spędzić kolejny miesiąc bez niego. Zabawa powoli się rozkręcała. Kiedy do naszego stolika dołączyli Ignaczakowie poczułam zawód, że Łukasza z nimi nie ma. Paul z Kosokiem, który ciągle miał rękę w gipsie majstrowali coś przy zakurzonym sprzęcie do karaoke.
- Może się napijesz? – propozycja Kaśki mnie nie zaskoczyła, alkohol mógł mi pomóc, dodać odwagi, ale ja zapragnęłam być trzeźwa.
- Boję się, że jak zacznę to się nie powstrzymam – zdradziłam. – Może po wszystkim – ok. zawsze rozplątywał mi się język po alkoholu, ale, by być wiarygodną lepiej być „czystą”.
     Igła pomagał Lotmanowi i Kosie przy sprzęcie. Wreszcie udało, im się je uruchomić. Z głośników na pierwszy ogień poszedł podkład do Maroon 5 – „Moves Like Jagger” a Grzesiek chwycił mikrofon i zaczął śpiewać. Może i cechy fizyczne miał podobne do wokalisty zespołu, ale głosu i słuchu to mu w niebie poskąpili. Śpiewał tak, że aż uszy więdły. Paul ratował sytuacje wyrywając Kosokowi mikrofon Krzysiek złapał za drugi i między słowami piosenki krzyczał: -Potrzebna nam Christina, Christina, gdzie jesteś?!
- Madzia idź, wiem, że to ci zawsze pomagało – Wieczorek sturchnela mnie w bok. Nie zastanawiałam się, bo nie było nad czym. Przy śpiewaniu nie musiałam tego robić. Poszłam prosto do chłopaków, którzy udawali, że potrafią śpiewać. Grzesiek fałszował, Igła się wydzierał, a Paul miał jakieś pojęcie jak należy śpiewać. Zaczekałam na swój monet w piosence i jakoś poszło. Brunetka miała racje, gdy nie musiała myśleć a skupiać się tylko na tekście wszystko inne odchodziło w bok. Muzyka przyniosła mi ratunek. Zostałam już z tą trójką pomagając, im obsługiwać sprzęt a, wtedy niestety moje myśli znów powróciły do nieobecnego wciąż Kadziewicza.
- Już tu jedzie… – Ignaczak jakby słyszał moje myśli, bo szepnął mi właśnie do ucha to, co chciałam usłyszeć. – …z, nim rozmawiałem przed chwilą. Nie powiedziałem mu, że już wróciłaś – nie widziałam czy nieświadomość Łukasza była dobrym pomysłem, ale wolałam tego już nie negować. Zamiast tego znów się zdenerwowałam
- Muszę coś zaśpiewać, bo zwariuję – przeglądnęłam repertuar, ale nie mogłam znaleźć nic co dała bym radę teraz wydukać. W końcu zobaczyłam tak dobrze mi znaną piosenkę, piosenkę, która tak naprawdę wszystko zapoczątkowała, Bajm „ Być z Tobą” – Daj to Krzysiek.
     Nie pomogło, tekst tylko przywołał wspomnienia, które mnie bolały, a Łukasza dalej nie było. W głośnikach poszła kolejna melodia <kilk>.
- Mam zostawić? – zapytał Libero.
- Zostaw, już mi wszystko jedno – ironią było to, że tekst w dużym stopniu pasował do tego co działo się i co chciałam zrobić. Nie musiałam czytać słów, znałam je na pamięć z wieczorków karaoke w Hadesie. Już nie raz ją śpiewałam, tyle że, wtedy nie miało to dla mnie takiego znaczenia. Zamknęłam oczy, by móc lepiej się skupić. Gdy rozpoczęłam drugą zwrotkę coś mnie tchnęło, by wreszcie je otworzyć i wszystko się zmieniło. Nie wiem jakim cudem, ale, gdy tylko moje oczy przyzwyczaiły się do światła zobaczyłam tylko jego i nikogo więcej, tak jakby sala była pusta a on stał sam pośrodku niej i patrzył wprost na mnie. Głos mi drżał, wiedziałam, że nie dam rady dośpiewać do końca.
-… nie proszę o więcej niż możesz mi dać… - na więcej nie miałam już sił, przerwałam i zeszłam z mini sceny ruszając w jego stronę, on w tym samym momencie zrobił to samo a odległość między nami bardzo szybko malała. Lina melodyczna wciąż grała a większość zawodników patrzyła na nas. Czułam ich wzrok na sobie, przecież wszyscy znali naszą historię i teraz byli świadkami wydarzenia, które miało wszystko zmienić między nami. Muzyka powoli cichła a my stanęliśmy twarzą w twarz.



Nie ma to, jak spieprzyć punkt kulminacyjny tego opowiadania. Trzeba było je pisać jak miałam poukładane życie, a nie teraz, kiedy najprawdopodobniej wspólne 5 lat życia pójdzie się przysłowiowo jebać.
Znów piosenka wpieprza się między wódkę a zakąskę, przewidywalna jestem, sentymentalna też. Żyjmy fikcją, tu wszystko może być piękne, ładne, nieprawdaż?