22 listopada 2013

49.Cisza przed burzą.



/Magda/

Zaspana bez jakiegokolwiek uczucia mieszałam papkę, która zrobiła mi się z przygotowanych wcześniej płatków. Na stole stały kanapki z szynką i pomidorem, które przygotowałam dla dziewczyn. Sam ich zapach wywoływał w moim organizmie odruch nieprzyjemnych ruchów żołądka. Dziewczyny jeszcze spały, to nie było nic dziwnego było dopiero po szóstej. Może, gdybym została u Łukasza to, inaczej spędziłabym ten poranek, ale nie chciałam przysparzać mu zmartwień, wystarczy, że ja je ponowie miałam. Powróciły objawy mojej choroby, znów rankiem nie mogłam patrzeć na jedzenie, robiło mi się niedobrze, do tego nie mogłam spać a czasami na dodatek kręciło mi się w głowie. Oczywiście to była moja wina, bo przestałam brać tabletki, które zlecił mi lekarz. Teraz ponownie je zażywałam, ale zanim mój organizm wróci do normy minie jakiś miesiąc. Wszystko przez te wydarzenia jakie się działy. Byłam tak zaabsorbowana związkiem z Kadziem, że nie zwracałam uwagi na to, że powinnam je dalej łykać. Już zdecydowałam, że udam się do Tomka sprawdzić czy nie będą mi potrzebne kroplówki, pewnie na dzień dobry mnie ochrzani, ale później pomoże. Na razie miałam trochę czasu przed pobudką dziewczyn, by powspominać ostatni weekend i nasze spóźnione Mikołajki, które spędziliśmy razem z Amelią.

/Kilka dni wcześniej/

Może to było nie fer wobec Amelki, ale ukrywaliśmy z Łukaszem nasz związek przed nią. Nie zrobiliśmy tego z zimną premedytacją, ale ze świadomością, że lepiej będzie jak dowie się o wszystkim osobiście, a nie przez telefon czy video czat. Środkowy doskonale wiedział, ile znaczę dla jego córki, gdy mi o tym powiedział byłam zaskoczona, ale i momentalnie szczęśliwa, bo i dla mnie blondyneczka była kimś bardzo ważnym. Łukasz w piątkowy wieczór pojechał do Olsztyna i w sobotnie przedpołudnie zameldował się powrotem w Rzeszowie, ale już ze swoją małą kopią. Ja od rana czekałam na nich w mieszkaniu siatkarza. Denerwowałam się, bo co, jeśli Amelii nagle się odwidzi i przestanie mnie lubić? Z dziećmi nigdy nic nie wiadomo .
- Mam niespodziankę dla ciebie – usłyszałam, gdy obydwoje weszli do mieszkania. Początek grudnia był ciepły, wiec wiedziałam, że rozbieranie się z odzienia wierzchniego nie zajmie, im dużo czasu.
- Dostanę kucyka? - wypytywała świergocząc radośnie.
- Ja o tym nic nie wiem, Mikołaja musisz zapytać – odparł wymijająco Łukasz.
- To co dostanę? – niecierpliwiła się, a ja już nie chciałam dłużej czekać i wyszłam z kuchni na korytarz.
- A co powiesz na mnie? – zapytałam z radością, ale i z niepokojem. To drugie uczucie znikło od razu, gdy tylko zobaczyłam reakcje Melki, która nawet nie zdążyła zdjąć drugiego buta a już podbiegła do mnie z piskiem.
- Madzia – tuliła się do moich nóg, a ja schyliłam się, żeby móc ja uściskać.
- To jak podoba się prezent – Łukasz odwiesił kurtki na wieszak, przypatrując się nam z czułością.
- I to, jak tatusiu – odwróciła się do niego, po czym dała mi się wziąć na ręce.
… późne przedpołudnie spędziliśmy na wspólnym rozpakowywaniu prezentów i wygłupach, do których Amelia została stworzona. Łukasz szepnął mi, że dawno nie widział jej takiej szczęśliwej a mi fala miłości rozlała się po sercu. Wieczorem, za to znalazłyśmy się na Podpromiu, gdzie miał się odbyć kolejny mecz w ramach Plus Ligi. Kadziewiczówna ubrana w mini replikę koszulki ojca dumne szła przede mną trzymając za rękę Dominikę. My z Iwoną, Kasią i Karoliną byłyśmy tuż za nimi. Zamarzyło mi się bym i ja mogła ubrać koszulkę Łukasza, ale niestety na mecze sama miałam przydzielony strój klubowy. Wątpiłam, by moja własna inwencja twórcza była w tym wypadku dobrze odebrana.
-Melcia zostaniesz teraz z ciociami i Dominiczką tutaj a ja pójdę tam – wskazałam na drugą stronę bocznej trybuny przy bandach reklamowych.
- Ale ja chcę z tobą – protestowała.
- Kochanie nie mogę, po meczu do mnie przyjdziesz- ciężko było mi jej odmówić, ale nie byłam pewna czy Melka może siedzieć tam ze mną.
W połowie trzeciego seta Iwona przyprowadziła ją do mnie.
- Uparła się, że zacznie krzyczeć, jeżeli nie usiądzie z tobą – poinformowała mnie szatynka.
- No to chodź, ale jak będę mieć kłopoty to tatuś będzie musiał je rozwiązać – Łukasz akurat był w kwadracie dla rezerwowych i śmiał się widząc jak Amelia wygodnie usadawia się na moich kolanach.
- Kocham cię Madziu – szepnęła mi w pewnym momencie a ja zszokowana, ale i szczęśliwa ucałowałam jej główkę.
- Też cię kocham mała – uścisnęłam jej rączkę. Czy może być coś piękniejszego niż pozyskać miłość dziecka ukochanego mężczyzny?


- Magda nie śpij! – ryk Kaśki wybudził mnie z tych snów na jawie.
- Nie śpię. Która godzina? – przyjaciółka usiadła naprzeciw mnie zajadając się kanapką.
- 7.30 – powiedziała z pełną buzią. – Zrobisz mi kawy?
- Nie dam rady o 8 musze być na uczelni, a potem po południu na hali –zerwałam się z miejsca od razu zatrzymując się i podtrzymując stołu. Tak mocno zakręciło mi się w głowie.
- Madzia co jest? - Kaśka już stała przy mnie, próbując posadzić mnie powrotem na krześle.
- Za szybko wstałam, nic mi nie jest – skłamałam.
- Na pewno?. Widzę, że nic nie zjadłaś – wskazała na miskę z płatkami.
-Tak przecież mówię!- warknęłam, chyba niepotrzebnie, bo Wieczorek spojrzała na mnie z jeszcze większą troską.
- Cześć – Karolina przerwała nasze kilkusekundowe badanie sie wzrokiem, a raczej Kaśki, która próbowała wyczytać z moich oczu kłamstwo.
- Hej Karola!- próbowałam zwrócić uwagę na Orzechowską.
- Nie odwracaj kota ogonem. Na pewno wszystko ok? Znam te objawy – przypomniała mi.
- Mam wszystko pod kontrolną – a przynajmniej miałam nadzieje mieć po dzisiejszej wizycie u Tomka.
- O co chodzi? – Karolina była wyraźnie zagubiona.
- Kaśka ci wyjaśni, ja lecę. Cześć – wolałam uciec od tematu. Przed Wieczorek nic długo się nie ukryje. Zamknęłaby mnie w krzyżowym ogniu pytań a ja po którymś bym się wygadała, a nie chciałam przysparzać jej zmartwień.

/Kaśka/

Chodziłam po korytarzu w te i wewte co chwila obsesyjne zerkając na komórkę. Aleh się spóźniał. Byliśmy dziś umówienia na wspólną wizytę u mojej pani psycholog. To był mój pomysł, żeby zaprosić siatkarza na to spotkanie a teraz zaczynałam wątpić w to, że dobrze zrobiłam. Za to doktor Arletta Mikos była bardzo pozytywnie nastawiona do tej wizyty.
- Jesteś – podbiegłam do przyjmującego, gdy tylko wyłonił się z zakrętu korytarza, łapiąc go za rękę.
- Obiecałem ci - uśmiechnął się, widziałam, że też jest lekko spięty. To wiele dla mnie znaczyło, że Ahrem chciał tu dziś ze mną być. Obiecał, że mi pomoże uporać się z moim problemem zatraconej wiary w siebie i chęci ucieczki w alkohol a tym, że tu się zjawił to potwierdził.

- Widzę nie tylko miłość, ale i wsparcie jakie sobie nawzajem dajecie. To bardzo dobrze - pochwaliła nas. – Panie Alku mam nadzieję, że tak będzie nadal. Tak jak wspomniałam wcześniej pani Kasia to bardzo żywiołowa osoba, która chce żyć na wysokich obrotach. To jest na plus, ale oboje nie możecie pozwolić, by się w tym zatraciła. Kasia uwielbia wyznaczać sobie cele i tutaj pana zadanie, by ją czasami utemperować, gdyby wyznaczyła jakieś, które jest niemożliwe do zrealizowania – pouczała nie tylko Alka, ale i mnie. – Kasiu widzę to zmarszczone czoło, już o tym rozmawiałyśmy. Masz obierać metodę małych kroczków- przed doktor Mikos nie ukrył się żaden mój grymas.
- A pomysł ze zbiórką pieniędzy? – wtrąciłam. Bałam się, że to będzie za wiele jak na metodę „ Małych kroczków”
- Z pomocą jaką zaoferował pan Ahrem z kolegami myślę, że możemy na to pozwolić – uśmiechnęła się do nas. – Oczywiście będziemy to wspólnie monitorować.
- Dziękuję – odetchnęłam z ulgą.
- Mogę przyrzec, że Kasia będzie pod dobrą opieką – obiecał siatkarz.
- A ja panu wierze. To co Pani Kasiu widzimy się jeszcze za tydzień przed świętami – pożegnała się z nami uściskiem ręki.
- Uf po wszystkim – wypuściłam głośno powietrze. – Nie było tak źle?
- Cieszę się, że mnie zaprosiłaś – podał mi płaszcz, który szybko ubrałam.– Teraz tylko musimy uzgodnić w klubie ten pomysł ze zbiórką pieniędzy na zwierzaki – już wcześniej podzieliłam się z Alkiem tym pomysłem, ale wiedziałam, że najpierw musi on uzyskać aprobatę mojej psycholog.
- Idziemy od razu do klubu? – no tak cała ja wszystko musze mieć załatwione i obgadane na już.
- Przecież cię znam, pewnie, że idziemy – objął mnie mocno prowadząc do wyjścia.
Przed samym gabinetem zaczęłam złościć się na siebie, że nie mam nic przygotowane, że wpadnę do środka jak jakaś pchła i narobię zamieszania. Na całe szczęście to była tylko moja wyobraźnia. Wraz z Alkiem wyjaśniliśmy mój pomysł prezesowie Góreckiemu, miałam nadzieję, że nie zrobiliśmy tego chaotycznie, ale tam, gdzie wdzierała się moja nadpobudliwość, Alek od razu mnie naprowadzał na właściwy tor. Z tej rozmowy wyszliśmy zwycięsko. W styczniu tydzień przed Pucharem Polski i w trakcie imprezy będziemy zbierać pieniądze na kilka wybranych schronisk na Podkarpaciu i w Małopolsce. Musiałam tylko dostarczyć do końca roku do klubu, które to będą schroniska i wszystkie potrzebne dane, jak i zgodę Urzędu Miasta na taką zbiórkę.
- Udało się – rzuciłam się brunetowi na szyję.
- Z tobą zawsze wszystko się uda, potrafisz oczarować rozmówce – zaśmiał się.
- A ty w odpowiedniej chwili go otrzeźwić – śmiałam się razem z nim, mieliśmy z czego.
- Zostaniesz na treningu? – zapytał.
- Pewnie, że zostanę – odprowadziłam go do szatni witając się z kilkoma chłopakami, którzy byli już przebrani i czekali na korytarzu. W głowie układałam sobie już plan organizacji całej akcji, ale pamiętałam o zaleceniach psycholog. Miałam się nie nakręcać za bardzo ,a podejść do wszystkiego bardziej realistycznie.

/Magda/

Skonsternowana wyszłam z gabinetu Tomka. Oczywiście dostałam opieprz i to bez żadnych ogródek. Wystarczyło, że Tomek dokładniej mi się przyjrzał a ja wyśpiewałam mu wszystko jak na spowiedzi. Wyszło na to, że marny ze mnie pacjent, a raczej beznadziejny. Ten oczywiście zaczął straszyć mnie szpitalem i powiedział, że, jeżeli wyniki badań będą takie jak w sierpniu to ani myśli bym tylko brała kroplówki na dochodząco. Szpital i nie mamy o czym rozmawiać mogła bym go zacytować. Z racji tego, że było już popołudnie to czułam się o wiele lepiej, w końcu wcisnęłam w siebie śniadanie i nawet zjadłam batonika, a wiec byłam na plusie, jeżeli chodzi o moje rewelacje żołądkowe. Dziś na Podpromiu nie miałam prawie nic do roboty, kolejne badania chłopaków miały dotrzeć do mnie zaraz przed świętami, miałam mieć tak naprawdę półtora tygodnia świętego spokoju. Ruszyłam na boisko, bo wiedziałam, że niedługo skończy się dzisiejszy trening. Musiałam zobaczyć się z Łukaszem ,przecież jeszcze się dziś nie widzieliśmy. Widok jako zastałam wcale mnie nie zdziwił. Zamiast normalnych zajęć z piłką nasi się obijali. Proste i oczywiste w pobliżu nie było Andrzeja a Marcin zawsze pozwalał, im, wtedy na trochę luzu. Paul wykonywał jakieś breakdance’owe ruchy a większość przyglądała mu się ze śmiechem. Sama w gimnazjum łyknęłam nieco tego tańca , gdy chodziłam na jeden z osiedlowych placów i wyginałam się w rytm muzyki. Kaśka oczywiście chodziła tam ze mną, nie dziwiło mnie, więc to, że teraz opowiadała Lotmanowi na jego taniec naśladując go.
- Madzia chodź, pokażemy, im co potrafimy – zawołała mnie ponaglając gestem ręki. Chłopaki zebrali się w kółku a ja tylko zdążyłam zerknąć na Łukasza, który tajemniczo się uśmiechał nim Kaśka wciągnęła mnie na środek. Jurij na szczęście był zajęty rozmowa z Perłą nie musiałam skupiać się też na, nim. Od jego powrotu z Pucharu świata unikałam go, on też nie szukał ze mną kontaktu, ale nie czułam się pewnie w jego towarzystwie, nawet, teraz gdy z Łukaszem mieliśmy wszystko wyjaśnione.
- Wygłupimy się – szepnęłam do Wieczorek tak, by reszta nas nie słyszała.
- Co ty gadasz? Jesteś lepsza ode mnie – w sumie miała rację, mi szło lepiej w te klocki.
- Ale tak na sucho? – chodziło mi oczywiście po jakiś podkład muzyczny.
- Marcin zapodaj coś – wydarł się Igła, który wyraźnie nie mógł doczekać się naszych popisów. Ogonowski, który siedział przy bandach poszukał w laptopie muzyki, tą którą znalazł nadawała się idealnie. Lotman zaczął a my skopiowałyśmy jego ruchy. Paul był naprawdę niezły i tak rozpoczęła się bitwa, on jeden i my dwie. W końcu Amerykanin wykonał taki ruch, że Kaśka za nic nie dała rady go zrobić, ale zamiast się złościć tylko się zaśmiała.
- Mistrz – wyciągnęła rękę do przyjmującego i przybiła z nim piątkę.
- Ja też chcę spróbować – dopominał się Grozer i już ustawiał się do prostego ruchu ramionami. Nie wyszło mu to za dobrze, ale czy każdemu, by wyszło.
- Weź wstydu nie rób, to się tak robi! – Krzysiek przepchnął atakującego i sam się popisywał wcale nie lepiej niż Niemiec, a reszta wybuchła śmiechem.
- Jesteś dziś blada – szept Łukasza za mną spowodował, że aż się wzdrygnęłam.
- To przez wysiłek i brak słońca. Zawsze tak mam o tej porze roku – zdecydowałam, że powiem Łukaszowi o wszystkim, dopiero jak będę pewna wyników badań.
- Chodź nauczę cie czegoś – widziałam, że Kadziu też chciał spróbować, a, jeżeli pokażę mu jak ma to zrobić, to nie będzie wyglądał tak komicznie, jak Igła z „Dżordżem”. Zrobiłam dwa kroki w przód tak, by środkowy mógł wszystko lepiej widzieć a przed oczami stanęły mi mroczki, a potem zobaczyłam tylko zbyt szybko zbliżający się do mojej twarzy parkiet
- Magda!- krzyk Kaśki przemieszany z głosem Łukasza to było ostatnie co udało mi się zarejestrować nim straciłam przytomność.



Żaden ze mnie psycholog, więc zalecenia lekarki Kaśki to moja radosna twórczość. Wiem wredna jestem, dwa rozdziały szczęścia i już mieszam. Cóż cała ja. Nadal nie potrafię określić, ile będę was męczyć tym opowiadaniem. Nie dziwi mnie, że połowa ma już dość i tu nie zagląda. Szkoda, ale pozdrawiam serdecznie te, które dzielnie niczym żołnierz na misji trwają przy mnie.

8 listopada 2013

48. Nikt nie zna mnie lepiej niż ty



/Kaśka/

     Już nie pierwszy raz w drodze na uczelnie spotkałam pod naszym blokiem wychudzoną czarną kotkę. Skąd wiedziałam, że to kotka? Było to proste, bo jeszcze niedawno biegała po osiedlowych uliczkach ze sporego rozmiaru brzuszkiem, teraz znów była chudziutka. Serce mi się krajało na ten widok. Oczywiście zawsze dwa razy dziennie zostawiałam jej jedzenie przy okienku piwnicy, ale nie miałam gwarancji, że zawsze je zjada, czy nie ubiegają jej inne koty. Pozostawała tez kwestia jej maluchów, gdzieś je schować musiała. Niestety, do tej pory nie udało mi się ich znaleźć. Najchętniej przygarnęłabym ją do siebie, ale byłą zbyt dzika, by dać się złapać. Grzesiek znów mruknął na mnie swoje „Matka Teresa od kotów”, kiedy próbowałam zwabić do siebie kocicę. Ograniczyłam się tylko wrogim prychnięciem w jego stronę, nim rozeszliśmy się do swoich samochodów. Na dworze było coraz zimniej zbliżał sie grudzień a tym samym pierwsze naprawdę chłodne noce, małe koty nie przetrwają takich warunków. Musiałam za wszelka cenę znów zorganizować poszukiwania, a potem znaleźć, im nowy dom. Już miałam wszystko obmyślone i jeszcze dzisiejszego wieczora wszystko zrealizować. Niestety, jak to często u mnie bywa wszystko szlag trafił. Gdy skręciłam swoim garbusem w naszą uliczkę już z daleka widziałam czarna sylwetkę leżącą na środku ulicy.
- Niech to będzie tylko worek – powiedziałam sama do siebie próbując się oszukać. Niestety, nic to nie dało. Była to kotka którą przywoływałam rano. W moich oczach zebrały się łzy. Zawsze w takich chwilach płacze i nic na to nie poradzę.
Moment, gdy przenosiłam martwe zwierzę z ulicy do znalezionego w koszu pudełka najchętniej wymazałabym z pamięci. Teraz najważniejsze było to bym mogła na czas odnaleźć małe koty. Postawiłam na nogi naszego zarządcę, by pomógł mi szukać zgub po piwnicach. Zadzwoniłam do Alka, by przyjechał pomóc, gdy skończy trening. Dziewczyny też miały sie zjawić, gdy wrócą z pracy. To byłam cała ja, gdy coś postanowię to potrafię postawić cały świat na głowie, byleby tylko się udało. I udało się, niestety widok jaki zastałam był przerażający . Dwa z 4 kociaków już nie żyły, dwa pozostałe były chore. Zarządca jaki i właściciel piwnicy, w których znalazłam dzikich lokatorów byli zadowoleni w pozbyciu się problemu. Zapakowałam biedactwa do pudełek i z tym wszystkim udałam się do lecznicy po pomoc od Sławka. Niestety, gdy je tylko zobaczył jego mina mówiła jedno jest bardzo źle.
- Będzie ciężko je uratować, wiesz, że to… - zaczął.
- Kocia katar, zdążyłam zauważyć. Dwa z nich znalazłam już martwe obok legowiska w piwnicy. Są razem z matką w pudelku. Trzeba będzie zutylizować- odezwałam się rzeczowo co na mój stan było zadziwiające. Koci katar to jedna z chorób, które niby wyglądają niegroźnie, ale, gdy przyjmie ostatnie stadium to zwierzaka może uratować tylko opieka 24/h, leki i szczęście.
- Podamy kroplówkę z antybiotykiem, ale, jeżeli nie zaczną jeść…- urwał. Nie musiał dodawać przecież byłam świadoma co się stanie. Wszystko działo się szybko, kogoś może śmieszyć, ale była ważna każda minuta, każda czynność i podane lekarstwa. – Zadzwonię do schroniska, zapytam czy dadzą radę jej przyjąć. – Marzec poszedł zadzwonić a ja zostałam z przestraszonymi maluchami, nie miały nawet sił, by zareagować na to, co sie dzieje.
- Bądźcie silne – szeptałam.
- Na razie nie ma dla nich miejsca. Sami mają jakąś małą epidemię. I zajęte wszystkie izolatki. Mówili, że może za tydzień – przekazał mi złą wiadomość.
-Wezmę je do siebie – odpowiedziałam bez zastanowienia. Niestety, w przychodni nikt nie zostawał na całą dobę. U nas jeszcze nie było takiego rarytasu.
- Nie możesz, macie kota, jeszcze się zarazi – Sławek miał racje.
- Ja je zabiorę – w drzwiach stał Aleh. Musiał mnie szukać, bo wiedział, tylko że mam mi pomóc w poszukiwaniach, ale pewnie domyślił się, że mogę być tylko tutaj. Poczułam ogromna wdzięczność za to, że jest teraz przy mnie i, że podjął taka decyzję.

     … w mieszkaniu Ahrema powstał mały szpital a ja stałam się lekarka, pielęgniarką i matką w jednym. Prawie nie spałam, doglądałam kociaki a opieka nad nimi stała się moją małą obsesją. Koty były słabe, ale każdy kolejny przeżyty przez nich dzień dawał cień nadziei. Sławek nie był takim optymistą, powtarzał, że, dopóki same nie spróbują jeść to nic z tego nie będzie. Alek pomagał mi, ile tylko mógł, przychodziła też Madzia z Łukaszem i Karolina, a nawet sceptyczny Grześ zjawił się parę razy. Kadziu powiedział nawet, że zabierze je do siebie, gdy wydobrzeją. Czułam ich wsparcie, a to dawało mi siłę, by liczyć na dobrą passę. Niestety, najgorsze nastąpiło, gdy chłopaki i Magda wyjechali na jakieś mecze sparingowe do Kielc. Małym się pogorszyło, a Sławek mówił, że kolejna dawka leków już, im nie pomoże. Miał wpaść wieczorem, by zobaczyć czy coś jeszcze z tego będzie. Najgorsze zaczęło się przed 17 trzeciego dnia. Po mojej krótkiej wizycie w sklepie po powrocie zastałam najgorsze. Jeden z kociaków już nie żył, drugi dostał duszności.
- Sławek odzwoń – nerwowo trzymałam telefon w ręce czekając na odzew po mojej wiadomości na poczcie głosowej weterynarza. Nie potrafiłam pomóc temu kociakowi. Robiłam wszystko, co mogłam, ale straciłam go 30 minut później.
     Kolejne czynności wykonałam jak z automatu. Odpięłam kroplówki, wyciągnęłam igły. A ciałka zawinęłam w kocyki, na których maluchy leżały. Nawet nie zauważyłam, kiedy zaczęłam płakać. Gdy wyrzuciłam zużyty sprzęt do kosza w zaszklonej szafce kuchennej u góry zauważyłam butelkę jakiegoś koniaku. Moja ręka sama tam sięgnęła. Kolejną rzeczą jaką pamiętam była napełniona szklanka którą trzymałam w dłoniach siedząc na kanapie w salonie. Telefon dzwonił jak oszalały, ale to już nie miało znaczenia.
- Nie pomogłam wam – zapłakałam. – Nie nadaję się – zbliżyłam szklankę do ust i zastygłam, bo dotarł do mnie dźwięk otwieranych drzwi.
- Kasia już jestem wróciliśmy wcze… - przyjmujący zamilkł, gdy tylko mnie zobaczył. Chwilę później byłam już w jego ramionach a szklanka z alkoholem stała nietknięta na stoliku.
- Jestem do niczego, one umarły – łkałam w rękaw jego bluzy. – Nie pomogłam, im, nie nadaje się. Jestem nikim! – teraz zaczęłam krzyczeć próbując wyrwać się z jego uścisku. Aleh musiał szybko posklejać fakty.
- Nie mów tak to nieprawda, zrobiłaś wszystko, co mogłaś – próbował mnie pocieszyć.
- Aleh ja jestem alkoholiczką. Zostaw mnie. Nie widzisz co ze sobą robię. Nie potrafię radzić sobie z problemami! – moje szarpanie nic nie dawało. Nie dziwiło mnie to. Przecież znajdowałam się w ramionach potężnego mężczyzny.
- Kasiu proszę cię, uspokój mnie – szeptał mi do ucha.
- Zostaw mnie. Jestem nic nieznaczącym nieudacznikiem, one umarły przeze mnie! – użyłam całej swojej siły, by sie wyrwać co mi się udało.
- Nieprawda! – chłodny i stanowczy głos Sławka mnie otrzeźwił. Marzec stał w drzwiach. Aleh siedział zmartwiony obok mnie. – Kaśka zrobiłaś wszystko dobrze od początku. Wielu od razu pozbyło, by się problemu i je uśpiło. Chciałaś pomóc. Mówiłem ci, że może się nie udać. Odeszły w ciepły miejscu, gdzie miały opiekę. Mogło odejść wystraszone i pozostawione same sobie. Tak się nie stało dzięki tobie – przekonywał mnie i czułam, że ma rację. Zaczęłam sie wstydzić swojego zachowania i tego, że tak łatwo znów chciałam sięgnąć po alkohol z którym przecież miałam problemy .
- Jestem za słaba na weterynarza – powiedziałam już spokojnie. A Marzec spiorunował mnie wzrokiem. Pożałowałam tych słów.
- Nie jesteś słaba. Uratujesz jeszcze niejedno życie, zobaczysz. Pamiętaj o tym co ci mówiłem – nadal mówił do mnie stanowczo, ale już nie było tego chłodu.
- Wiara, wiara w siebie – wyrecytowałam nadal nie będąc przekonana. – Ja potrzebuję pomocy – wskazałam na butelkę koniaku.
- Pomożemy ci – siatkarz i weterynarz prawie równocześnie powiedzieli te słowa.
- Będę walczyć – powiedziałam na głos. Nie chciałam stracić ani tego o czym marzyłam od 12 lat ani miłości mojego życia, a wiedziałam, że alkohol mógłby mi zabrać obie te rzeczy.

/Magda/

- Jesteś niemożliwa – usłyszałam śmiech Łukasz a chwilę później jego sylwetka wyłoniła się z ciemnego przedpokoju.
Bycie razem przyszło nam nadzwyczaj łatwo. Ani ja ani on się tego nie spodziewaliśmy. Byłam przekonana, że po kilku dniach zaczniemy działać sobie na nerwy, kłócić się a tym samym znów będzie nam dalej do siebie. Oczywiście nadal się kłóciliśmy, ale to nie było już to, co wcześniej.
- Ja tylko oglądam mecz – usprawiedliwiłam się, wlepiając ponownie wzrok w ogromna plazmę, na której prezentowały się już szóstki obu zespołów.
- Od dwóch tygodni zawsze jak tu nocujesz nie dajesz mi się wyspać – usiadł obok mnie, zabierając kawałek koca dla siebie.
- A, kto mnie nie chce puszczać do domu, co? – zerknęłam na niego.- Teraz nie narzekaj. Coś za coś panie Kadziewicz - niby przez niego mam przestać oglądać Puchar świata, bo on się wyspać nie może , niedoczekanie! – Dziś ostatni mecz, sam byś się poświecił – zwróciłam uwagę.
- Wczoraj też się poświęcałem – uszczypnął mnie w udo pod kocem. – Jak tak ładnie prosisz to zostanę – wcale go nie prosiłam, ale przemilczałam to. Ja miałam swoja teorię dlaczego wstał. Dziś nasi grali z Rosją, z Rosją w Biereżko w składzie. – Będę cię pilnował – bredził coś, gdy ja próbowałam się skupić na pierwszych akcjach i głosie komentatorów.
- A niby przed czym? – udawałam, że nie wiem, o co mu chodzi.
- Przez te swoje krzyki sąsiadów pobudzisz i mnie eksmitują – zagarnął mnie do siebie , tak, że teraz mogłam oprzeć się na jego nagiej klatce piersiowej. Nie wnikałam, czy to był prawdziwy powód, bo i, po co. Odbyłam z Łukaszem kilka bardzo szczerych rozmów, które mówiły o naszych uczuciach. Nadal gdzieś tam była niepewność, nic nie było na 100%, ale chciałam wierzyć, że z biegiem czasu będę już pewna, że to co robię, a to co robimy jest tym co może być na dłużej niż kilka miesięcy. Każde z nas zasługiwało na normalny związek bez bagażu, którego i tak już mieliśmy pod dostatkiem.
- Czemu ja mam wrażenie, że to przegramy? – chociaż prowadziliśmy w piątym secie czteroma punktami nie podobały mi się twarze chłopaków. Wyglądali tak jakby mentalnie byli już w domu. Cel osiągnęli, jechali na Igrzyska, ale mogli przecież więcej.
- Moja pesymistka – Łukasz już wyciął słowo „mała”, bo ono mnie irytowało, chociaż czasami, by mnie wkurzyć nadal go używał. Nie lubiłam, gdy mówił do mnie mała, jakoś przypominało mi to o dzielącej nasz różnicy wieku i dojrzałości. Miałam 24 lat a czułam się góra na 20 a przy facecie z takim doświadczeniem lepiej było mi bym tego nie pamiętała.
- Chcesz się założyć? – postawiłam mu wyzwanie.
- Gdyby Igła dowiedział się, że wróżysz ich przegraną to nie chciałbym być w twojej skórze – o tak Krzysiek, wtedy, by sobie poważnie ze mną pogadał, bardzo poważnie.
- Widzisz – odezwałam się, gdy sędzia ostatni gwizdkiem ogłosił zwycięstwo Rosjan a ty samym ich wygraną w całym turnieju.
- Masz coś z Kaśki. Mecze Resovi też tak potrafisz przewidzieć? – drażnił się ze mną.
- Nie, z tobą w składzie jest to za trudne. To jak wieczór filmowy aktualny? – dzisiejszego popołudnia wszyscy mieliśmy wolne a tym samym plany, by spędzić ten czas w szóstkę.
- Tak, ale pamiętaj to my wybieramy filmy – chłopaki uparli się, że tym razem to oni chcą miło spędzić czas. Bałam się, że tego nie przetrzymamy. Gust Łukasz różnił się i to zdecydowanie od mojego. On uwielbiał kryminały i filmy z zacięciem psychologicznym często ze zbrodnia w tle. To samo było, jeżeli chodzi o książki. Czasami bałam się, że będzie brał przykład z tych psychopatów w przyszłości i mnie straszył. Cóż jego wzrok szaleńca mu odpowiadał. – A teraz chodź ze mną do łóżka.
- Zabrzmiało dwuznacznie – zachichotałam, ale dałam mu się pociągnąć za rękę.
- Tobie tylko jedno w głowie – skomentował moje słowa ze śmiechem.
- Mi, chyba tobie – i tak śmiejąc się trafiliśmy do łukaszowej sypialni tym razem przeznaczając miękkie łóżko tylko i wyłącznie na sen.

     … plotkowałyśmy z dziewczynami w kuchni czekając aż nasi panowie wrócą z wypożyczalni. Karolina coraz mocniej przeżywała świąteczną wizytę w domu Łomaczów, ale była tak zdeterminowana, że wierzyłam, że wróci z niej zwycięska. Kasia znów dzieliła się z nami swoimi sesjami u psychologa. Już nie wstydziła się tego, że potrzebuje pomocy, ale sama dostrzegła jak wiele jej te rozmowy ze specjalista dają. Tylko u mnie było aż nad wyraz spokojne, czyżby cisza przed burzą?
- Boję się, że Grzesiek przyniesie kolejną część Gwiezdnych wojen.
- Poczekaj aż Aleh wyskoczy z Cienką czerwoną linią.
- To moja Dziewczyna z tatuażem to chyba najmniejsze zło – licytowałyśmy się wymieniając gusta chłopaków tak bardzo różne od naszych upodobań.
- Jesteśmy!. Mamy tu coś, co się wam na pewno spodoba – Grzesiek zatrząsł szarą reklamówką o nieznajomej dla nas zawartości. – Tak jak mówiliśmy przed wyjściem te filmy pokażą was jak dobrze was znamy – uśmiechnął się pewny siebie.
Miałam wrażenie, że ani trochę się nie pomylili, przynajmniej w wypadku wyborów Łomacza i Ahrema. Łukasz uparł się, że nie zdradzi filmu do samego końca. Stowarzyszenie umarłych poetów, które Grzesiek wybrał dla Karoliny to strzał w dziesiątkę. To samo, jeżeli chodziło film Bodyguard dla Kasi i jej ukochana piosenkę którą na pewno zostanę zmuszona wykonać na jej ślubie. Dziewczyny z zadowoleniem tuliły się do swoich facetów. Były dumne, że trafili a we mnie zbierał się niepokój. Co będzie, jeżeli Łukasz nie trafi? Ukaże to tylko nasze niedopasowanie a w mojej głowie zaczną się kłębić kolejne niezgodności, które urosną kiedyś do rozmiarów Himalajów. Przyznam jednak, że dla Kadziewicza wybór był najtrudniejszy. Karolina gustowała w dramatach i melodramatach. Kaśka w filmach obyczajowych i komediach a ja. Hmmm cóż oglądałam prawie wszystko, ale miałam tak, że z jednego gatunku filmowego potrafiłam kochać i nienawidzić bardzo podobne do siebie pozycję filmowe.
- Pokażesz mi wreszcie – niemal go błagałam a ten tylko uśmiechnął się do mnie, po czym stanął tyłem do odtwarzacza i włożył płytę do napędu.
- Zaraz zobaczysz – usadowił się obok mnie a pierwsze kadry właśnie pojawiły się na ekranie. Nikt inny się nie połapał, a mnie już przyciągnęła muzyka. Czyżby to było, to co myślę? A potem na ekranie pojawił się tytuł.
- Skąd wiedziałeś? – naprawdę nie wierzyłam, że trafił. Ale przyjemna fala ciepła i rozluźnienie szybko mnie opętało.
- Znam cię lepiej niż ci sie zdaje – szepnął mi czule do ucha.
- To przygotujmy się na płacz – Kaśka jakoś zignorowała tą intymność jaką próbowaliśmy się nieudolnie z Łukaszem otoczyć i wrzucała swoje trzy grosze. – Magda zawsze wyje na Gladiatorze jak głupia. – Miałam ochotę jej przywalić, a jak ona płacze na filmach to dobrze niby jest? Nie chciałam jednak wywlekać teraz tego, bo i, po co jak miała rację a na końcu filmu płakałam nie tylko ja, ale i moje dwie przyjaciółki. Nawet panowie mieli coś smutnego w oczach.


Strasznie dużo w tym rozdziale mojej autobiografii. Same sobie wyciągacie co jest fikcją, a co prawdą, nie będę wam wszystkiego na talerzu podawać :) Pewnie dla wielu dzisiejszy wątek z Kasia to nudne flaki z olejem, ale czułam straszną potrzebę o tym napisać. Chciałabym was również uczulić, jeżeli w waszej okolicy są jakieś bezpańskie koty to może warto zorganizować, im jakieś miejsce, gdzie dostawały, by nawet suchą karmę. To nie zubożeje waszego portfela, a tym maluchom może pomóc.

Witam ponownie Ingrid cieszę się, że wracasz do nas.

Za wszystkie błędy przepraszam, ale wczoraj złapało mnie choróbsko i nie bardzo jestem w stanie ogarnąć cały rozdział tak jak należy.