20 grudnia 2013

51. A w święta me serce ci dam…




/Grzesiek/

     Dobrze wiedziałem, że moja mama nie będzie zachwycona, że tegoroczne święta przyjdzie jej spędzić w towarzystwie Karoliny. Próbowałem ją na ten fakt przygotować, dzwonić do niej, wyjaśnić, ale za każdym razem, gdy tylko nakierowałem na to rozmowę ta szybko zmieniała temat. Tylko dzięki tacie wiedziałem, że moja matka jest o wszystkim poinformowana i to oni w rodzinnym domu próbowali ją na to spotkanie przygotować. Jaki był skutek miałem przekonać się za kilka minut, ponieważ właśnie wjechaliśmy do Ostrołęki. Karolina źle zniosła podróż, nie musiała nawet o tym mówić, widziałem to w jej oczach i mimice. Całą drogę była spięta, małomówna i wolała bawić się sznureczkami od kurtki niż podziwiać krajobraz.
- Karolinka ja mogę w każdej chwili zawrócić, tylko mi powiedz – powtórzyłem chyba już trzeci raz.
- Nie Grzesiek sama chciałam tego spotkania, nie ucieknę teraz jak tchórz – zapewniła patrząc nie na mnie, ale na związane teraz w supełek sznurki.
- To nie będzie tchórzostwo – wykazywała wielka odwagę chcąc się zmierzyć z moją matką, miałem wrażenie, że jednak może ją to przerosnąć. Nie chciałem, by znów cierpiała.
- Jeszcze chwila a pomyślę, że to ja ciebie zmuszam byś spędził święta z rodziną – uśmiechnęła się gorzko.
- Ty też jesteś moja rodziną – przeniosłem dłoń ze skrzyni biegów na jej splecione ręce.
- Grzesiek jesteśmy tylko parą rodzinę masz tutaj w Ostrołęce, przecież wiem, że chcesz się zobaczyć z bratem, babcią, tatą – chciała się uśmiechnąć, ale nie był to szczęśliwy i beztroski uśmiech raczej jego nieudolna próba.
     Niestety, w ostatnim czasie kolejny raz przeprowadziliśmy ze sobą kilka poważnych rozmów, raz było lepiej, gdy oboje mięliśmy to samo zdanie raz gorzej, gdzie Karolina chciała mnie przekonać bym dał sobie spokój z naszym związkiem. W końcu wyznała mi czego tak naprawdę się boi. Bała się, że kiedyś ją zostawię i ona z tym sobie nie poradzi. Nie bała się choroby, ale bała się samotności. Straciła kontrolę nad swoimi uczuciami czymś co zawsze trzymała na wodzy. Oddała mi swoje serce i wiedziała, że nie odzyska go już w jednym kawałku, kiedy ją zostawię. Słowa te były mocne, ale i pięknie i prawdziwe. Wiedziałem o tym, bo i ja czułem to samo. Można kochać tak mocno i bezgranicznie, że nic już nie przeraża, jest tylko jedna rzecz, której się boimy, że ukochana osoba odejdzie. Ja również się bałem, że Orzechowska kiedyś ode mnie ucieknie, by oszczędzić mi cierpienia, tylko że cierpienie, wtedy dla mnie właśnie, by się rozpoczęło.

     Dom był przystrojony tak jak co roku. To był konik mojego taty a kiedyś też mój i Błażeja teraz cała zabawa została dla ojca. Karolinie oczy zaświeciły się z wrażenia. Jej rodzina nie obchodziła jako tako świąt Bożego Narodzenia, była choinka, światełka, ale nie było tej otoczki wyczekiwania, kolacji wigilijnej, tą tradycję mogła poznać dopiero w Polsce, kiedy w zeszłym roku spędziła święta z Magdą jej mamą i Janem. W tym roku zobaczy jak wyglądają prawdziwe święta w dużej rodzinie oczywiście, o ile moja mama zachowa się, jak trzeba.
- Babcia Stasia już jest w oknie – wskazałem na lewo odmachując seniorce rodu Łomacz. – Chodź, bo znając ją to wybiegnie do nas w samych kapciach – złapałem Karolinę za rękę i ruszyliśmy po niestety nieośnieżonym chodniku. Zima nie chciała do nas przyjść w okresie świątecznym już kolejny rok z kolei.
- Jesteście nareszcie! – uściskała i wycałowała nas oboje. – Chodźcie pewnie zmarzliście – wepchnęła nas w głąb domu. – Moje robaczki – była taka szczęśliwa, że nas widzi, a gdy słuchałem jej trajkotania od razu poprawił mi się humor, Karolinie również, bo uśmiechała się szczerze do babci, która komentowała jej wygląd.
- Widzę, że już wpadłaś w jej szpony – zaśmiałem się
- Takie szpony to ja lubię – szatynka odwzajemniła mój śmiech.
- Grzesiek jak ty się do babci odzywasz! Już ja ci dam szpony! – zbeształa mnie, ale z uśmiechem na ustach. Gdyby nie to, że musiałem skonfrontować się z mamą nim Karolina to zrobi powiedziałbym w myślach ”Jak dobrze być w domu” – Zrobię herbaty, no już wchodźcie do kuchni. Rodzice są w salonie a Błażej z Anią przyjadą za dwie godziny – popatrzyła na mnie a ja już wiedziałem, że to może być dobry moment, by poszukać mamy.
     Babcia kazała opowiadać Karolinie co słychać u nas w Rzeszowie i zastrzegła sobie, by nie ominęła żadnych szczegółów. Podobało mi się to, że mówi do Karoliny jednym tonem i nie odwraca się do niej plecami a tym samy Orzechowska nie miała żadnego problemu, by słyszeć jej każde słowo. Wiedziałem, że zostawiam ją w dobrych rękach.
- Nawet nie przyjdziesz się przywitać? – stanąłem w drzwiach dużego salonu, który pełnił też funkcje jadalni.
- Nie wiedziałam, że już jesteś – podbiegła do mnie próbując mnie uściskać.
- Jesteśmy! Przyjechałem z Karoliną. Gdzie tata? – już mnie wyprowadziła z równowagi tym jednym zdaniem.
- W garażu, czyści ten mosiężny świecznik, jak zwykle na ostatnią chwile – kompletnie zignorowała fakt, że wspomniałem o Karoli.
-Powiedz mi masz zamiar udawać, że jej tutaj nie ma? – nie podniosłem głosu nie chciałem, by reszta domowników słyszała co się tu dzieje
- To ty mi powiedz jak mogłeś ją tu przywieźć? Dobrze wiesz jaki mam do niej stosunek – nie podniosła oczu znad talerzy, które polerowała ściereczką, sam rozkładałem sztuczce bardziej z przyzwyczajenia niż z chęci pomocy.
- Babcia i tata ją zaprosili. Z resztą i tak bym z nią tu przejechał nie pozwoliłbym jej spędzić świąt samej – kontrolowałem się, by nie wybuchnąć, ale było o to coraz trudniej
- A, gdzie jej rodzina? – zapytała ze złością.
- Gdybyś się zainteresowała to byś wiedziała gdzie! Teraz tutaj ma rodzinę i nie próbuje mi tego wyperswadować! – syknąłem patrząc na nią wściekle, widać, że zrobiło to na niej wrażenie, tak naprawdę jeszcze nigdy jej się nie postawiłem aż do teraz.
- Chyba mi nie powiesz, że zostawili ją, bo jest chora? – tymi słowami przekonałem się, że moja matka ma dwie różne twarze, twarz którą ja zawsze znałem i tą którą pokazuje mi od kilku miesięcy.
- A, co to za różnica. Też nasz dom będzie i jej domem, a jej rodzina jest teraz tutaj. Nie waż się tego zniszczyć – nie widziałem innego wyjścia jak tak stanowcze postawienie sprawy, inaczej nic, by z tego nie było.
- Nie zgadzam się dlaczego ty tego nie widzisz, ona chce cie wykorzystać – rzuciłem nożem o stół tracąc cierpliwość.
- Ja wiem, że ona jest wspaniała osobą, tylko ty tego nie widzisz. Jeszcze się zdziwisz mamo jak bardzo się do niej myliłaś, a to, że jej nie akceptujesz to twój błąd. Nie powstrzymasz mnie tym – temat dla mnie był już skończony moja matka albo pogodzi się z moim wyborem albo będzie musiała z tym żyć.

/Karolina/

     Święta w Rodzinie Łomaczów można, by było określić mianem tych wyjątkowych, gdyby wykluczyć z nich panią Marzenę. Unikała mnie jak tylko mogła przez całe popołudnie. Tak naprawdę dłuższą chwile mogła ją widzieć, dopiero gdy zasiedliśmy przy wigilijnym stole. Za to pan Paweł i oczywiście babcia Stasia wynagradzali mi tą oziębłość matki Grześka. Chciałam z nią porozmawiać, poprosiłam Grzesia, by mnie do niej zaprowadził, ale ten powiedział, że nie jest to dobry moment. Wiedziałam, że on już z nią porozmawiał i po jego minie mogłam wyczytać, że to była trudna i bezowocna rozmowa dlatego nie naciskałam na stworzenie możliwości skonfrontowania się z nią.
     Kiedy przyszło nam dzielić się opłatkiem nie wiedziałam co robić, gdy tylko z panią Łomacz pozostało mi się nim przełamać. Wzięłam się w garść i pierwsza do niej podeszłam.
- Pani Marzeno chciałabym życzyć wszystkiego co najlepsze…. – zaczęłam swoje naprawdę szczere życzenia, a nie wyuczoną formułkę. Chciałam, by zobaczyła, że naprawdę chce jak najlepiej. Ona była tylko zaskoczona, bo jej oczy biegały to po mnie to po innych członkach rodziny. Gdy skończyłam myślałam, że sama już nic nie powie, ale w końcu usłyszałam.
- Karolino w twojej sytuacji najbardziej adekwatne będzie to, że bym życzyła ci zdrowia – nic więcej, szybko przełamała opłatek i uciekła w stronę Błażeja a ja miałam ochotę się rozpłakać. Dała mi tymi życzeniami do zrozumienia, że ciągle moja choroba jest między nami.
     Babcia Stasia nie dała mi się smucić przy wigilijnym stole sadzając mnie zaraz obok siebie. Z jednej strony miałam Grześka a z drugiej u szczytu stołu właśnie ją. Niestety, atmosfera nie była wesoła, chociaż reszta rodziny bardzo, ale to bardzo się o to starała. Wszyscy puszczali ukradkowe spojrzenia w stronę pani Marzeny a ta udawała, że tego nie zauważa. Czułam coraz większe przytłoczenie u Grześka cała tą sytuacją, miałam ochotę odejść od stołu, bo, wtedy może spędzili, by ten wieczór tak jak co roku, a nie jak dziś.
- Dość już tego! – po jakiś dwóch godzinach rozgrywającemu skończyła się cierpliwość.
- Grzesiek nie warto – szepnęłam w jego stronę.
- Warto! Przestań się zachowywać jakbyśmy nie istnieli! – zwrócił się do matki. – Próbowałem ci to wytłumaczyć tyle razy, ale ty nie słuchałaś. Sama jesteś sobie winna nie obwiniaj Karoliny za to, że się w niej zakochałem i, że ona pokochał mnie – wszyscy zamarli. Nie tak powinna wyglądać wigilijna kolacja.
- To ty mnie nie słuchasz – odezwała się.
- Słucham i nie mogę znieść tych bzdur, które powtarzasz. Czy tego chcesz czy nie Karolina zostanie i będzie częścią naszej rodziny. Widzą to wszyscy tylko nie ty!
- Grzegorz już ci o tym mówiłam – przypomniała mu o czymś.
- Ja tobie również – syknął, po czym odwrócił się do mnie popatrzył przestraszony, po czym wstał odsunął krzesło na bok i uklęknął przy mnie. Zamurowało mnie.
- Karolinko chciałbym byś już na zawsze była zemną. Byś nie była tylko moją dziewczyną, ale byś została moją żoną i spędziła ze mną resztę życia – nawet nie wiedziałam, kiedy złapał mnie za rękę. Patrzyłam w jego oczy, które świeciły tym ukochanym niebieskim blaskiem. – Może nie mam pierścionka- zawstydził się .
- Grzesiu – usłyszałam wzruszony głos babci i oboje spojrzeliśmy na nią a ona trzymała w palcach swój własny pierścionek. – Masz kochanie – oddała mu go.
- Dobrze już mam – tym razem Łomacz cicho się zaśmiał, po czym przybrał poważną minę. – Karolinko wyjdziesz za mnie?
     Byłam przekonana, że nigdy nie usłyszę tych słów. Miałam żyć w klasztorze przyjąć śluby zakonne i oddać swą duszę Bogu. Gdy wybrała inną drogę powiedziałam sobie, że i tak nie powierzę swojego życia nikomu, by nie cierpiał razem ze mną, gdy choroba weźmie górę nad moim organizmem Ale, wtedy poznałam jego. Tak długo opierałam się jego próbom byśmy się zaprzyjaźnili, tak długo nie chciałam dopuścić go do siebie. Potem jak grom z jasnego nieba spadła na mnie jego miłość, opieka i pomoc. Pokochałam pierwszy raz w życiu i chciałabym, by to był ostatni. Milczałam a w jego oczach pojawił się strach. Nie chciałam, by się bał.
- Tak wyjdę za ciebie – może jeszcze nie do końca wierzyłam, że to się dzieje, ale w głębi serca byłam bardzo szczęśliwa. Miałam Grześka a cóż pani Marzena i jej akceptacja mojej osoby nie była mi do tej miłości potrzeba.- Tak , tak – powtórzyłam powstrzymując łzy, gdy zloty pierścionek został wsunięty przez niego na mój palec.

/Magda/

     To była jedna z najcięższych wigilii jakie musiałam spędzić w domu. Nigdy nie ukrywałam wiele przed mamą dlatego bardzo ciężko było mi ukryć wieść o ciąży. Do tego ona doskonale wyczuwała, że coś jest nie tak. Z resztą zapytała mnie, czy to ma związek z Łukaszem i czy znów się pokłóciliśmy. Musiałam ją przekonywać, że to nie o to chodzi a Łukasz zjawi się u nas w drugi dzień świąt prosto z Olsztyna. Łukasz w ogóle nie chciał tam jechać beze mnie, ale jakbyśmy wytłumaczyli moją obecność w jego domu rodziny a i moja nieobecność u siebie. To, by tylko wszystko komplikowało dlatego postanowiliśmy to rozegrać tak, że najpierw o wszystkim dowie się moja mama a później jak najszybciej przyjdzie mi poznać mamę i tatę Łukasza. Nie miałam pojęcia jak powiem wszystkim o tym, że spodziewam się dziecka, sama jeszcze nie przyzwyczaiłam się do tego faktu. Bywały nawet takie momenty najczęściej po przebudzeniu, że kompletnie o tym nie pamiętałam. To były tak beztroskie chwile, wiem, że nie powinnam tak myśleć, ale, wtedy czułam się tak jak dawniej, gdy przypominałam sobie o dziecku to od razu pojawiał się strach, wyobrażenia jak będzie i sama jeszcze nie wie, co.
     Oczywiście moja ciąża postawiła na głowie całą nasza paczkę. Kasia nie potrafiła się do końca odnaleźć w sumie tak jak i ja. Momentami skakała i powtarzała, że zostanie ciotką, a potem przychodziła do mnie z pytaniem „ Magda jak to będzie?” Sama jej nie potrafiłam na to odpowiedzieć. Karolina, za to ucieszyła się jakoś bardziej naturalnie, może przez to, że jej dotychczasowe życie nie przypominało tego normalnego. Najwięcej radość mieli z wieści o dziecku Ignaczakowie. Krzysiek wspierał Łukasza, żartował z niego, ale wszystko w granicach rozsądku, Iwona obiecała być zawsze pod telefonem i powiedziała, że jak mam jakieś wątpliwości to mam do niej dzwonić z każdą pierdołą. My sami próbowaliśmy się ze wszystkim oswoić. Miałam wrażenie, że Łukasz znosił to lepiej niż ja. Pewnie to przez, to, że nie pierwszy raz zostanie tatą. Dziękowałam, że nie stał się nadopiekuńczy, bo tego bym nie zniosła. Upierał się tylko bym z nim zamieszkała a ja twardo stałam przy swoim, że jeszcze nie pora i o to właśnie kłóciliśmy się ostatnim czasie.
     Wypatrzyłam Leksusa Łukasza przez okno i poszłam mu prędko otworzyć. Gdy witałam się z nim w przedpokoju mama wyszła z kuchni patrząc na nas przenikliwie. Pewnie badała w jakich jesteśmy stosunkach.
- Nareszcie dowiem się co zmalowaliście - nakryła nas akurat jak kończyliśmy się całować, więc była pewna, że nie chodzi o nasze rozstanie. – Chodźcie zaparzę kawy.
- Nie powiedziałaś jej? – szepnął Łukasz.
- Mówiłam ci przez telefon, że nie – cieszyło mnie to, że mama zaakceptowała mój wybór powrotu do Kadziewicza. Na początku była do niego nastawiona dość neutralnie, wiadomo rozwodnik, siatkarz, trudny charakter, ale, kiedy powiedziałam jej, że nigdy nie przestałam go kochać i radzę sobie z nim życzyła mi szczęścia.
- A Jan? – zapytałam nerwowo o obecność ojczyma, kiedy siedzieliśmy już przy stole.
- Pracuje na górze – odetchnęłam, nie chciałam, by był przy tym obecny. Nasze stosunki nie uległy poprawie, ale też nie pogorszyły się traktowaliśmy się ze względnym szacunkiem tylko i wyłącznie dlatego, że oboje kochaliśmy mamę.
     Łukasz opowiedział najpierw jak spędził te dwa dni i ciągle nawijał o Amelce podzielił się nawet z moja mamą zdjęciami zrobionymi w ostatnim czasie. Temat był dobry, bo pokazywał, że jest wspaniałym ojcem. Kawa wystygła, aktualne tematy do rozmowy się skończyły i zapadła chwila ciszy. Mama postanowiła ją wykorzystać.
- No dobrze widzę, że u was wszystko w porządku, ale z Madzią coś jest nie tak. Madziu to twoja choroba, tak? Momentalnie przypomniało mi się co przeszłyśmy, gdy zdiagnozowali ja po raz pierwszy. Był strach, że to nie tylko anemia, że to też białaczka. Mama tak, wtedy się bała.
- Nie mamo to nie, to – wzięłam głęboki oddech zerknęłam na Kadzia, po czym powiedziałam – Będziesz babcią, jestem w ciąży – mama zbladła i rzuciłam krótkie spojrzenie Łukaszowi. Czekałam na to, co powie, czy będzie krzyczeć, płakać czy przyjmie to ze spokojem. Po niej tak jak po mnie można było spodziewać się wszystkiego.
- Tak szybko – wydusiła tylko.
- Mamo wiem, my też się nie spodziewaliśmy, mamo… - chciałam usłyszeć od niej coś więcej niż te dwa słowa.
- Pani Agato mogę pani powiedzieć, że nie musi się pani bać o Madzie jest najwspanialszą dziewczyną na świecie, kocham ją i zaopiekuję się naszym dzieckiem. A przede wszystkim chcę pani obiecać, że nigdy jej nie skrzywdzę – ucieszyłam się, że Łukasz wygłosił taką deklaracje, nawet twarz mamy nabrała ponownie kolorów.
- Chyba będę musiała w to uwierzyć, ale mam nadzieję, że to słowa przemienisz w czyny – każde jej słowo było wyważone, ale z każdym kolejnym jej usta przybierały kształt uśmiechu – Ja babcią? – zapytała sama siebie.
- Mamo masz jeszcze jakieś siedem miesięcy. Ja też się przyzwyczajam – podzieliłam się swoimi myślami.
- Oj, dzieci, dzieci po was to nie wiadomo czego się spodziewać. Chociaż teraz już wiem czego. Wnuków! – roześmiała się. Nie było nic lepszego niż usłyszeć jej radosny śmiech w tej chwili.



Nie wiem czy jeszcze kogokolwiek zaskoczyłam tym co wydarzyło się u Łomaczów. Wiem, że zaskoczyłam tym samą siebie, kiedy wpadł mi ten pomysł do głowy :)
Tym razem mi się udało i mamy te święta, które trzeba. Dlatego chcę wam życzyć wszystkiego najlepszego w ten świąteczny czas. Przede wszystkim dużo ciepła, szczęścia i miłości oraz odpoczynku i spokoju. A blogerkom dużo, dużo weny w tym nadchodzącym roku. Ile to już minęło, odkąd jesteśmy razem. Kto, by pomyślał. Całuję was.

Cieszy mnie to, że czasami zjawiają się tu osoby, które były z tym opowiadaniem od początku, a potem zniknęły . Tak Commi to o Tobie wspominam. Miło, że jeszcze czytasz :)

6 grudnia 2013

50. Bo wszystko to wielki strach i niepewność.




/Łukasz/

-Magda obudź się – kucnąłem przy niej, nadal leżała nieruchomo. Nie udało mi się jej złapać, zbyt szybko osunęła się na parkiet dlatego teraz jej ciało znajdowało się w dziwnej pozycji.
-Lećcie po pomoc, odsuńcie się! Słyszałem głos Kaski a później i ona upadła na kolana obok mnie próbując ocucić przyjaciółkę lekkim potrząsaniem jej ramion.
- Jezus, Magda!- zawodziła.
- Kaśka odsuń się, przeniesiemy ją na krzesełka – zdecydowałem i wziąłem Krasikov w ramiona.
- Wiedziałam, że tak to się skończy – dukała Wieczorek nie odstępując nas na krok.
- Co się skończy? – nie byłem świadom o czym ona mówi.
- Oczywiście nie powiedziała ci! – prychnęła. –Magda od jakiś 10 lat choruje na ostrą odmianę anemii – byłem zszokowany. Magda kiedyś wspominała, że miała problemy zdrowotne niedługo po śmierci ojca, ale nie przypuszczałem, że są aż tak poważne i, że ciągną się do dziś. Dlaczego o niczym mi nie powiedziała? Ułożyłem jej ciało na krzesełkach, nadal była nieprzytomna.
- Tomek już idzie – Aleh zdyszany wbiegł na boisko, dopiero teraz zauważyłem, że wszyscy byli poruszenie tym co się działo, prawie nikt się nie odzywał tylko w milczeniu gapili się na nas. Kilka sekund po Ahremie zjawił się Adamski wraz z torbą lekarską.
- Nie obudziła się? – zapytał a my zgodnie zaprzeczyliśmy. W pobliży nas stał też Grzesiek i Krzysiek oni również patrzyli na to, co się dzieje z niepokojem.
- Na pewno nic jej nie będzie – poczułem na ramieniu pokrzepiający uścisk Igły. Pomogło tylko na chwile, dopóki się nie obudzi to nic nie będzie dobrze.
- Mówiłem, żeby nie ignorowała objawów – Tomek mówił niby do nas, ale bardziej do siebie szukając czegoś w swojej torbie. – Spróbuję ją otrzeźwić – wyglądało na to, że Adamski dobrze wiedział jaki jest stan zdrowotny Magdy. – Przytrzymajcie ją za ramiona, nie wiem jak zareaguje na sole – złapałem blondynkę w lekki uścisk przypatrując się, jak lekarz podtyka jej pod nos dobrze znaną mi buteleczkę. Na nas też czasami ją stasował, gdy dostaliśmy mocno piłką i nas zamroczyło. Zadziałało, Magda po kilku wdechach otworzyła oczy.
- Jak się czujesz? – Tomek ani myślał pozostać w niewiedzy.
- Co się stało? Zemdlałam? – chciała usiąść, ale to ja nie chciałem na to pozwolić przytrzymując ją w pozycji leżącej.
-Będziesz w stanie sama usiąść? – kontynuował wywiad.
- Nie wiem.
- Łukasz puść ją – dotarło do mnie, że nadal trzymam jej ramiona.
-Okej, tylko powoli – zrobiła to, co kazał. – Kręci ci się w głowie?
- Nie , nie wiem, może trochę… – odpowiadała chaotycznie patrząc na wszystkich zdenerwowana.
- Wiem, że trochę wszystko przyspieszam, ale chcę sprawdzić co z tobą, zobaczmy co będzie jak wstaniesz. Łukasz stań obok na wszelki wypadek – osobiście byłem zdania, że powinien jej dać trochę oddechu, ale nie wtrącałem się w jego zalecenia. Magda wstała powoli, ale niemal natychmiast złapała moje przedramię i przytrzymała się go.
- Chyba nie dam rady- szepnęła z rozczarowaniem siadając ponownie na krześle.
- Ja bym zabrał cię do szpitala. Niech sprawdzą wszystko, zaraz wam tu napiszę skierowanie i dam wcześniejsze wyniki .Aleh pozwolisz – zawołał za sobą przyjmującego i oboje poszli do jego gabinetu.
     Siedzieliśmy tak, dopóki Ahrem nie wrócił. Magda nie chciała spojrzeć mi w oczy, Kaska patrzyła na nią to z troską to ze złością, Igła z Grześkiem stali niedaleko cicho o czymś rozmawiając. Reszta zawodników rozproszyła się, ponieważ trening dobiegł końca, większość z nich posyłała Magdzie słowa pokrzepienia i życzenie powrotu do zdrowia. Ja sam nie wierzyłem, że to się dzieje dopiero co wygłupialiśmy się nie myśląc o niczym poważnym, a teraz staliśmy w obliczu jej nawrotu choroby. Do tego nie mogłem przeboleć, że zataiła ten fakt przede mną, przecież powinienem o tym wiedzieć.

/Magda/

     Byłam na siebie wściekła, do tego Łukasz również wyraźnie był zły. Ani myślałam się odzywać w samochodzie. Wystarczyło mi jego spojrzenie, którego znów nie potrafiłam odczytać i trajkotanie Kaśki, która nie miała ochoty zamilknąć i robiła mi wykład jaka to jestem nieodpowiedzialna.
- Już zrozumiałam, wytłumaczyłaś mi to na tysiąc sposobów! – skumulowaną złość wyładowałam na przyjaciółce, która siedziała obok mnie na tylnym siedzeniu Leksusa Łukasza.
- Nie myśl sobie, że się wystraszę i dam się spławić – prychnęła. Rozumiałam ją, ale mogła darować sobie opieprzanie mnie w tej chwili. Tylko czego ja wymagałam, u Wieczorek co w sercu to na języku. Teraz wyolbrzymiała wszystko ja przecież na to nie umrę, przerabiałyśmy to wspólnie już kilka razy. Trochę paniki i będzie po krzyku. Może bagatelizowałam swój stan, ale wiedziałam jak to wygląda, zacznę brać leki regularnie i wróci wszystko do normy. Kaśka postanowiła się już nie odzywać, ale co chwila posyłała mi spojrzenia mówiące” to nie koniec tego tematu”.
- Poczekaj nie wysiadaj – rozkazał mi Łukasz i obszedł samochód, po czym pomógł mi wysiąść, Kaśka z Alkiem już zniknęli wewnątrz szpitala, by połapać się, gdzie mamy iść.
- Poradzę sobie - chciałam pokazać, że dam rade, czułam się już nieco lepiej. Zawroty głowy zniknęły. Mogłam iść sama, ale Kadziewicz nie miał zamiaru puścić mojej ręki.
- Dlaczego mi nie powiedziałaś? – zapytał z pretensją.
- Mówiłam ci kiedyś, z resztą to nic takiego. Kaśka wyolbrzymia wszystko – chciałam jakoś to załagodzić.
- Jeżeli tracisz przytomność to jednak coś ci jest, zdrowi ludzie nie mdleją ot tak! – wypomniał mi. Nie dane mi było skonfrontować tych słów, bo znaleźliśmy się w środku a Kaśka już miała dla mnie miejsce w poczekali.
- Magda chodź tu, jest wolny lekarz, zaraz tu przyjdzie – zauważyłam, że Łukasz waha się czy zostać czy iść z nami ostatecznie został z Alkiem a ja poszłam z Kaśką.
     Szereg pytań, kilka nakłuć, wnikliwie spojrzenie na dostarczone wyniki od Adamskiego oraz zamyślona mina lekarki Flis. Jeszcze brakowało mi tego i, by ona ochrzaniła mnie za zaniedbanie, ale darowało sobie, jej spojrzenie i tak to mówiło wystarczająco wyraźnie. Kiedy czekałyśmy na wyniki poprosiłam Kaśkę, by poszła po Łukasza. Chyba był czas byśmy mogli dokończyć rozmowę a przy okazji wreszcie uwolniłam się od przyjaciółki. Nim brunetka wróciła w pokoju pojawiła się doktor Flis.
- I co pani Magdo trzeba było tak siebie straszyć i wszystkich wokoło – zaczęła jakoś tak dziwnie. – Wyniki mówią same za siebie, widzę lekkie zaniedbanie, ale w takim stanie to raczej normalne. Przy bieżącym monitorowaniu szybko wróci Pani do zdrowia – teraz to nawet się do mnie uśmiechnęła.
- W jakim stanie? – nic nie rozumiałam.
- Wynik HCG mówi sam za siebie, jest mocniejsza anemia, ale w ciąży nawet wczesnej to spotykane, zważając jeszcze, że pani organizm na anemie jest bardzo podatny… - trajkotała nadal, ale już jej nie słuchałam.
- Ciąża? – jęknęłam i tym samym przerwałam jej wywód.
- Na to wygląda Pani Magdaleno. Zaraz zabierzemy się za dalsze badania i najprawdopodobniej przekażemy w ręce jednego z naszych ginekologów – nie pytałam już o nic, miałam ochotę zapaść się w tą szorstką pościel, w której leżałam. Serce kołatało mi jak po jakimś maratonie, nie wierzyłam, że to się dzieje naprawdę. Nie mi, nie teraz, nie, nie, nie…

/ Łukasz/

- Można już wejść? - Kaśka napadła na lekarkę, która wyszła właśnie z sali, gdzie przebywała Magda.
- Tak, ale tylko na chwile, zaraz zabieramy Panią Magdalenę na dalsze badania – brunetka nie słuchała dalej weszła do środka.
- Co z nią? – zaczepiłem lekarkę.
- Pan to? – spojrzała na mnie do góry mrużąc oczy.
- Chłopak – liczyłem, że kobieta zdradzi mi prawdę, bo miałem wrażenie, że Magda połowę z niej znów zatai przede mną.
- Mogę pogratulować, choć podejrzewam, że dziecko nie było planowane. Niedługo będziemy wiedzieć czy z ciążą wszystko w porządku. Przepraszam, ale nami innych pacjentów – zostawiła mnie samego.
Ciąża! Nie wierzyłem, Boże, nie wierzyłem. Jak to! Za dużo pytań za mało podpowiedzi. Miałem wrażenie, że korytarz zaczyna się kurczyć, zacieśniać wokół mnie do tego ściany chyba nieprzyjemnie wirowały.
- Hej Kadziu wszystko dobrze? – Aleh podszedł do mnie z kubkiem kawy. Zanurzyłem dłonie we włosach łapiąc się za głowę. W środku niej dosłownie dudniło od natłoku myśli.
- Muszę, muszę… to przemyśleć – zamiast iść do Magdy to ja wybrałem kierunek w stronę drzwi. Zupełnie zignorowałem pytające nawoływanie przyjmującego, to nie miało teraz znaczenia.
     Znalazłem samochód i pojechałem sam nie wiem dokąd. Kolejny zakręt, kolejne światła, rondo, skrzyżowanie jakoś to wszystko zlało się w jedno. Droga, samochody i ja. Czy los sobie ze mnie kpił. Już raz to przerabiałem, tyle że z Kamilą byliśmy już po słowie, ale i tak wszyscy myśleli ze złapała mnie na dziecko. Nie byliśmy gotowi, moja kariera, jej studia wszystko, wtedy stanęło na głowie. Szybki ślub, jeszcze szybsze rozstanie niemal separacja, a potem rozwód a Amelia została dzieckiem z rozbitej rodziny. Była i jest moim oczkiem w głowie i pragnąłem dla niej ciepła rodzinnego, ale nie byłem człowiekiem, który potrafi zmusić się do uczucia, Kamila z resztą też, dlatego żyjemy osobno. Nie chciałem przerabiać tego po raz drugi, miałem doświadczenie i co z tego jak niczego ono mnie nie nauczyło. Chciałem mieć normalny związek, gdzie będzie miłość, ale też pożądanie, dobra zabawa i korzystanie z życia. Liczyłem, że wreszcie udało mi się to osiągnąć, nie wybiegałem w przyszłość, nie zakładałem, że z Magdą będziemy ze sobą aż po grób, bo tego nikt nie wiem, a teraz wyszło na to, że już na zawsze będziemy ze sobą połączeni. Tylko co ja teraz najlepszego robię? Uciekam? Dlaczego uciekam od osoby, która stała się wielką częścią mojego życia. Boję się samego siebie, swojej reakcji, swoich myśli. Będę ojcem do cholery! Jedno krótkie zdanie a tak wiele mówiło. Przestraszyłem się, ja 31 letni facet przestraszył się, jak jakiś szczeniak. Zdałem sobie sprawę, że Magda też na pewno się boi, zostawiłem ją samą w takich okolicznościach. Nie chcę nawet wspominać manewru jaki wykonałem na polnej drodze gdzieś daleko za Rzeszowem, zawróciłem samochód i jechałem do niej przecież ją kochałem, czy potrzebna do tego była aż tak szokująca wiadomość bym sobie to w końcu uświadomił i nabrał odwagi, by jej to wyznać? Byłem głupi jak but!
     Wolałbym zapomnieć co poczułem, gdy usłyszałem w szpitalu, że Magda wypisała się na własne żądanie. Nie miałem pojęcia, co to oznacza? Czy zrobiła to przeze mnie? Gdzie teraz jest? Jak się czuje? Nie odbierała telefonu a ja zacząłem wariować, że coś jej się stało. Pojechałem do jej mieszkania.
- Jest Madzia? – Kaśka popatrzyła na mnie jak na idiotę, do tego z mordem w oczach.
- Ty gnoju! Gdzieś ty polazł!? Ona jest w ciąży a ty sobie poszedłeś! – wydzierała się na korytarzu – jej reakcja była zrozumiała. – Jak to, gdzie ma być, tam, gdzie ją zostawiłam w szpitalu! – zatrząsnęła mi drzwi przed nosem. Nie zdziwiło mnie to, Kaśka zawsze reagowała bardzo emocjonalnie, wolałem nie mówić jej, że Magdy nie ma w państwowej placówce zdrowia.

/Magda/

     Sama nie wiem, co ja robiłam? Nie mogłam zostać w szpitalu nie po tym jak Łukasz zniknął. Nie wiedziałam co się dzieje? Kaśka w końcu zostawiła mnie i wściekła na Łukasza opuszczała szpital z groźbami co zrobi Kadziewiczowi, gdy tylko go zobaczy, Aleh, za to nie bardzo wiedział jak się zachować. Czy ma się cieszyć z nowiny czy nie. W sumie mu się nie dziwiłam, bo ja sama nie wiedziałam jak reagować. Wypisałam się na własną prośbę, przecież nic mi nie było, lekarze chcieli zostawić mnie tylko do jutra, by sprawdzić czy nie stracę ponownie przytomności. Ja wiedziałam za to, że prędzej mój stan się pogorszy, gdy nie dowiem się co się dzieje.
     Usiadłam na schodach pod jego mieszkaniem i czekałam. Co ja teraz zrobię? Byłam przerażona. Nie byłam nawet w stanie wyobrazić sobie siebie w roli matki, siebie w ciąży, potem z maluchem na rękach. Przecież jeszcze tak niedawno dzieci mnie przerażały, z resztą do teraz, tylko Amelia jakoś potrafiła przebić ten mój mur ochronny przed dziećmi. Nie byłam gotowa na, to by podjąć odpowiedzialność za kogoś, kto będzie zależy ode mnie przez dużą część swojego życia. Sama często zachowywałam się, jak dziecko. Nie wierzyłam, że dam radę dojrzeć w te parę miesięcy. I pomyśleć, że to wszystko przez moją lekkomyślność i brak zabezpieczenia, gdy kochaliśmy się z Łukaszem zaraz po naszym ponowny zejściu. Po rozstaniu z Jurijem przestałam brać tabletki twierdząc, że nie będą mi potrzebne ależ byłam głupia. Teraz przyjdzie mi za tą głupotę zapłaci. Łukasz nie chciał mieć już więcej dzieci ani nowej rodziny co teraz zrobi? Na klatce robiło się coraz chłodniej a na dworze już dawno było ciemno. Ludzie wracali z pracy patrząc na mnie z politowaniem, niewielu z nich mnie kojarzyło, pewnie myśleli, że jestem koleją walnięta fanką znanego siatkarza. Miałam klucze do mieszkania środkowego nie byłam jednak pewna czy jeszcze wolno mi ich użyć. Wolałam zaczekać tutaj.
- Madzia? – usłyszałam pytający ton głosu nad sobą. Bałam się spojrzeć na niego. Jak ja mam mu to powiedzieć? – Dlaczego nie weszłaś do środka? – wzruszyłam tylko ramionami. Usiadł obok mnie.
- Łukasz ja jestem… - jąkałam się.
-… w ciąży – dokończył za mnie zbijając mnie tym samym z tropu.
- Skąd wiesz? – zamiast skupić się na jego reakcji i humorze w jakim jest to zaczęłam zadawać mu debilne pytania.
- Lekarka mi powiedziała. Magda ja nie wiem dlaczego wyszedłem ze szpitala – chyba chciał się wytłumaczyć.
- Łukasz ja rozumiem ,ty tego nie chciałeś, pamiętam co powiedziałeś zaraz jak się poznaliśmy. Ja tego nie zaplanowałam. To był ten pierwszy raz, gdy się pogodziliśmy.      Gdyby sytuacja była inna mogła bym powiedzieć i pogratulować: Złoty strzał panie Kadziewicz, ale teraz to chyba nieodpowiednie – zawsze w momencie dużego stresu zaczynałam gadać i gadać niekoniecznie składnie i na temat. – Mogę ci obiecać, że wychowam to dziecko, chociaż się boję jak dam sobie radę, praca, studia. Nie będę cie do niczego zmuszać. Boje się, ale, chociaż nie wiem jeszcze jak będę chciała być dobra matką- nawet na niego nie patrzyłam, w wyobraźni widziałam jego twarz i wielką ulgę na te moje zapewnienia, że zwalniam go z obowiązku.
- Madzia o czym ty mówisz? – pytał. – Spójrz na mnie i posłuchaj – podniosłam w końcu na niego oczy. – Walczyłem o ciebie przez pół roku a przez wcześniejsze 6 miesięcy plułem sobie w brodę, że tak łatwo odpuściłem naszą znajomość. Kto wie, gdyby nie moje tchórzostwo, bo, inaczej tego nie nazwę to bylibyśmy parą z półtorarocznym stażem a tak jesteśmy ze sobą prawie dwa miesiące i okazuje się, że już nie jesteśmy sami –, gdy wypowiedział te ostatnie słowa jakby ogniki radości zabłysły w jego oczach. – To prawda powiedziałem ci kiedyś, że nie chcę mieć więcej dzieci i rodziny, ale to było kiedyś, teraz to się nie liczy, wtedy nie wiedziałem i nie czułem tego co teraz. Powiem to, ale uwierz mi nie mówię tego dlatego, że jesteś w ciąży i potrzebujesz tych słów. Tak naprawdę powinienem powiedzieć ci to już dawno. Madzia ja cie kocham i kocham cię bez względu na wszystko, czy jesteś w ciąży, czy też byś w niej nie była – zatknął swoje czoło z moim i patrzył na mnie tymi swoimi szaro zielonymi oczami. – Damy radę, nie będziesz z tym sama.
- Łukasz – szepnęłam urzeczona tym wszystkim co teraz usłyszałam. Strach nie uciekł tak jak pokazują to w filmach czy piszą w powieściach bałam się nadal, ale odrobinkę mniej, bo czułam, że on jest ze mną. Też się bał, ale razem mogliśmy spróbować przezwyciężyć ten strach.
-Co? – powiedział równie cicho. Światło na klatce już dawno zgasło. Siedzieliśmy w mroku, który przebijała tylko poświata ulicznych lamp, które świeciły za oknem. Już dawno zapadł grudniowy wieczór.
- Ja też cię kocham chyba sama nie zdaje sobie sprawy jak bardzo – wpiłam się w jego spierzchnięte usta a on oddał pocałunek. Uczucie radości na jego reakcję jego wyznanie i przerażenie zmieszało się ze sobą.


Ok ostatnio niemiłosiernie drażnią mnie takie wątki, ale cóż zrobić jak moja wyobraźnia tak to sobie prawie 3 lata temu wymyśliła. Trzeba się tego trzymać, bo, inaczej jeszcze większa fantastyka, by mi wyszła. Jeżeli mogę, chociaż dawno tego nie robiłam to rozdział dedykuję Czytelniczce. Mam wrażenie, że siedzisz w mojej głowie nie wiem czy kiedyś jeszcze czymś będę potrafiła cię zaskoczyć.
Dziś Mikołaj prezentu nie mam, ale może ten rozdział dla Was nim będzie.