11 kwietnia 2014

Epilog.




8 lat później – Kwiecień 2020 roku

Tarnów


/Kaśka/

„Na to , że potrafimy razem być,
ani złotówki do dziś nie postawił nikt,
a tak naprawdę tylko Ty i ja,
słyszymy siebie, wiemy co nam w duszy gra….”


       Papiery, papiery i jeszcze raz papiery. Chyba nawet najbardziej cierpliwy człowiek straciłby wiarę, że kiedyś będzie ich mniej do wypełniania. Ja już się przyzwyczaiłam, od trzech lat spełniałam marzenie, do którego dążyłam jeszcze na studiach. Nie było łatwo i wiem, że nigdy nie będzie. Zaczynałam od małego azylu dla 10-15 zwierzaków teraz jest ich około stu. Ciągle znajdujemy dla większości domy w całej Polsce, mało, który zwierzak z naszej fundacji jest skazany na dożywotni boks i brak właściciela. Gdy widzę tę radość nie tylko w oczach człowieka, ale i zwierzaka, gdy dostaje nowy dom zawsze jest mi cieplej na sercu i wiem, że to co robię ma sens. Najcięższe oczywiście jest szukanie pieniędzy, by nic tym maluchom nie brakowało, ale chyba jeszcze ciężej jest wtedy gdy trafiają do nas wycieńczone na skraju życia i śmierci często doprowadzone do takiego stanu przez człowieka. Wielu z nich nie można odratować i wtedy ból jest największy. Poświęciłam tej fundacji prawie wszystko a od roku mam wielkie wsparcie w osobie Alka, który wraz z zakończeniem zeszłego sezonu zakończył karierę zawodniczą. Aleh przeszedł szkolenie i często jeździ z nasza ekipą na akcje, ale najbardziej pomaga nam działając nadal w środowisku siatkarskim, gdzie co roku organizujemy zbiórkę pieniędzy a kibice bardzo chętnie pomagają.
- Kasiu przywieźliśmy go – głos mojego męża wyrwał mnie z zawiłych myśli.
- W jakim jest stanie? – martwiłam się o psiaka, o którym dowiedzieliśmy się tydzień temu. Przez te dni stoczyliśmy bój z właścicielem, który nie chciał nam go oddać tłumacząc, że pies ma pilnować niezamieszkałej działki. Zwierze było przywiązane do metrowego łańcucha i z wiadomości sąsiadów dowiedzieliśmy się, że właściciel odwiedza go góra 2 razy w tygodniu. Ten biedak nie mógł tak żyć.
- Największe rany ma wokół szyi co jest zrozumiałe przez to, że był trzymany tak krótko. Był też głodny, nie jest agresywny tylko wystraszony- wyjaśnił mi Alek.

     Pogładziłam go po policzku ruszając szerokim korytarzem do naszej izby przyjęć. Nie wyobrażam sobie już życia bez Ahrema. Pojechałam za nim nawet do Turcji, gdzie spędziliśmy rok w Ankarze. Alek chciał spróbować czegoś nowego po przerwanej passie zdobytych dwóch złotych medali i brązowego w 2014 w rozgrywkach Plus Ligi. Najpierw mieliśmy piękny ślub w maju, tak w maju. Ja przesądna dałam się wrobić w to najważniejsze wydarzenie życia właśnie w tym miesiącu mimo złych przepowiedni i przysłów. Potem wspólne wakacje z Kadziewiczami, Ignaczakami i Łomaczami. Nie trwały długo, bo Aleh znów grał w kadrze Białorusi a później już tylko Turcja. Z Ankary przywieźliśmy małą niespodziankę, która już nie jest tak mała, ale na świecie pojawiła się już tutaj w Polsce. Alek postanowił wrócić do naszej ligi i kolejne 3 lata spędził ponownie w Rzeszowie. On spełniał się zawodowo a ja mogłam zrealizować swoje marzenie o fundacji.
- Malwina pokarz go – poprosiłam swoją wspólniczkę, osobę, do której miałam bezgraniczne zaufanie. Ściągnęłam ją aż ze Szczecina, ale rekomendacje z jej uczelni i kliniki, w której pracowała mówiły same za sobie, była jednym z najlepszych lekarzy weterynarii w Polsce.
Po tylu latach powinnam się przyzwyczaić do widoku zmaltretowanych zwierząt, ale nie było tak. Zawsze przeżywałam to tak samo mocno. Zajęłam się wilczurem najdelikatniej jak potrafiłam. Na szczęście mój dar jaki miałam pomagał. Gdy wyciągam rękę zwierze zawsze mi ufało i uspokajało się a mi to pomagało przy badaniach.
- Ma jakieś imię? – zapytałam.
- Chyba nie. Właściciel wyzywał nas i psa, a potem na odchodne jeszcze powiedział, że cieszy się, iż pozbył się kłopotu – powiedział Aleh.
- Alek idź po Madzię, wiesz przecież, że to jej zadanie, by wybrała imię dla psiaka – wilczur był na tyle spokojny, że nie miałam się czego obawiać i Alek mógł przyprowadzić naszą córkę. Mieliśmy mieszkanie przy fundacji, gdzie spędzaliśmy przeważnie 5 dni w tygodniu, na weekendy wracaliśmy do domu. Ja miałam prace i rodzinę przy sobie a oni też byli zadowoleni, że nie siedzę ciągle w klinice.
- Tatuś mówił, że jest nowy piesek – wbiegła do środka mocno tupiąc nóżkami po posadzce
- Tak kochanie teraz odpoczywa – pokazałam psiaka, który leżał w kojcu byśmy mogli go obserwować. Spojrzałam na naszą córkę, która miała moje zielone, wesołe oczy i burzę czarnych włosów, która jak zwykle była mocno rozczochrana. Nadal nikt nie potrafił zdecydować czy bardziej jest podobna do mnie czy do Alka.
- Kwiatuszku nie ma imienia jak myślisz jakie, by do niego pasowało?- Alek podprowadził małą do kojca. Madzia zrobiła zamyśloną minę. Zawsze wraz z Alkiem się z tego śmialiśmy
- Fizzy! – pisnęła niespodziewanie bardzo z siebie zadowolona. A ja w karcie napisałam dokładnie to, co powiedziała.- Ładne co? – dopytywała jeszcze a my musieliśmy potwierdzać.
- Malwina poradzisz sobie? - zapytałam wspólniczkę myślami będąc już kilkanaście kilometrów dalej.
- Pewnie, że dam. Jedźcie do tego Rzeszowa. My się tu wszystkim zajmiemy a i przywieźcie dobre wieści – poprosiła.
- Masz siłę jechać? – Alek troszczył się o mnie, gdy wchodziliśmy po schodach idąc w stronę naszego mieszkania.
- Na spotkanie z przyjaciółmi zawsze mam czas, po za tym obiecałeś mi, że Igła wprowadzi dziś Resovie na tron nie chcę tego przegapić – chciałam zobaczyć jak historia ponownie rodzi się na rzeszowskiej ziemi. Krzysiek był drugim trenerem Resovi, Sebastian grał na pozycji libero. Ojciec i syn mogli zdobyć złoto. Musiałam to zobaczyć.


Katowice


/Karolina/

„Trudno jest złapać wiatr,
brać na żarty ten szalony świat,
trudno jest, przecież wiem,
wierzyć w bajki, jeszcze w życie wplatać je….”


     Katowicki ośrodek adopcyjny stał się naszym drugim domem a procedury adopcyjne, zachowania i inne wymogi znaliśmy już na pamięć. Jeszcze we Włoszech postanowiliśmy z Grześkiem zaadoptować dziecko. Niestety, nie spodziewaliśmy się, że polskie prawo postawi przed nami aż tak wiele wymogów. Najpierw w Ostrołęce sąd wydał orzeczenie, że ze względu na mój stan zdrowia nie możemy zabrać pod opiekę dziecka. Później sąd w Warszawie orzekł, że praca Grzegorza nie stwarza odpowiednich warunków dla rozwoju dziecka przez jego ciągłe wyjazdy i brak obu rodziców w domu. Postanowiliśmy spróbować jeszcze raz, a raczej to przeznaczenie samo nas do tego pchnęło, gdy Grzesiek na jednym z treningów zorganizowanych przez Jastrzębski Węgiel dla dzieciaków poznał Mateusza. Okazało się, że chłopiec jest wychowankiem katowickiego domu dziecka. Wszystko odbyło się odwrotnie, najpierw poznaliśmy chłopca a dopiero potem rozpoczęły się zawiłe procedury adopcyjne. Jeszcze przebywając w Trentino szukaliśmy lekarza, który dał, by nam gwarancje, że urodzę zdrowe dziecko, jednak żaden nie gwarantował 100 % pewności. Nie byłam w stanie świadomie skazać dziecka na to, że może urodzić się chore dlatego po 3 letnim pobycie w Italii wróciliśmy do Polski z podjętą już decyzją o adopcji.
     Mateusz garnął się do siatkówki i na tym pierwszym treningu wykazywał ogromną chęć do gry. Siatkarze czuli, że, gdyby ktoś pomógł to przed 11- letnim chłopcem mogła, by otworzyć się siatkarska przyszłość. Wspólnie z Grzesiem zdecydowaliśmy się wspierać jego sportowy rozwój. Dowiedzieliśmy się również, że Mateusz ma 9 - letnią siostrę Milenę. Wtedy padła decyzja, by zawalczyć o nich. Znów przechodziliśmy zawiłe procedury, badania lekarskie, psychologiczne. Opinie z miejsc pracy, wykazy zarobków, wizyty w domu, wywiady środowiskowe. Nie mieliśmy nic do ukrycia chcieliśmy dać tym dzieciakom kochający dom.
     Dom dziecka i jego dyrektorka wspierała nas bardzo gorąco nie stwarzając żadnych problemów, mogliśmy zabierać dzieci na mecze do Jastrzębia, do naszego domu w Żorach. Dziś po półtora roku starań mieliśmy się dowiedzieć czy sąd ostatecznie zdecyduje o przyznaniu nam opieki nad Mileną i Mateuszem. Na razie mieliśmy tylko zgodę na to, że dzieci mogą przebywać z nami 2 weekendy w miesiącu. To był duży krok, ale ostrzeżono nas, że wcale nie oznacza, że wszystko skończy się dobrze.
- Zapraszam państwa – dyrektor Ochocka zaprosiła nas do swojego gabinetu, gdzie miała nam przekazać decyzje sądu. Lubiłam tą kobietę, ale nigdy nie potrafiłam odczytać z jej twarzy nic co mogło, by mi pomóc. Teraz też nie wiedziałam co ma nam do przekazania.
- Proszę nie trzymać nas w niepewności – poprosił Grzesiek.
     Przez te lata bardzo zmężniał, ale nadal był tym radosnym chłopakiem, którego poznałam te 10 lat temu. Gdy wyjechaliśmy do Włoch a Grześ zaczął prowadzić grę Trento wprowadzając ponownie zespół do strefy medalowej ponownie zaczął być doceniany i trafił do reprezentacji, gdzie wraz z Fabianem naprzemiennie prowadzili grę kadry Polski. Zeszłoroczny srebrny medal Jastrzębia w Mistrzostwach Polski i tegoroczne brązy w Lidze Mistrzów i Plus Lidze to też w dużej mierze jego zasługa. Z resztą ekipa, która tam się zgromadziła i duet Prygiel- Kadziewicz na ławce trenerskiej musiała zdać pozytywnie egzamin.
- Decyzja sądu jest pozytywna mogą państwo zabrać dzieci do siebie – były to najpiękniejsze słowa jakie usłyszałam od tej kobiety.
- Naprawdę?- nadal musiałam się upewnić.
- Tak pani Karolino. Nie ma żadnych przeszkód. Będą jeszcze dokumenty do podpisania, ale formalnie już niedługo zostaniecie rodzicami tej dwójki – miałam ochotę ją uściskać, przeszkadzało w tym jednak biurko dlatego wpadłam w ramiona Grześka.
- Moglibyśmy zabrać dzieci już dziś? Wybieramy się do Rzeszowa, ale zapewnimy, im wszytko co potrzebne – zapytał Grzesiek.
- Panie Grzegorzu oczywiście, że mogą państwo. Zaraz was do nich zaprowadzę, oni również czekają – dzieci wiedziały, że dziś ma przyjść decyzja. Pewnie martwiły się tak bardzo, jak my.
Oboje siedzieli w świetlicy, gdzie Mateusz był zajęty jakaś grą a Milenka malowała kwiatki przy stoliku. Mateusz od razu przerwał grę, gdy tylko nas zobaczył, on z racji wieku był bardziej świadom tego co dziś ma się wydarzyć.
- I co? – podbiegło nas. Jego siostra, gdy zobaczyła jego reakcje podążyła za nim.
- Udało się, możemy was zabrać do domu na stałe – powiedziałam do nich kucając przy dziewczynce, która rzuciła się w moje ramiona. Grzesiek prędko wziął na ręce Mateusza, który wcale nie wstydził się teraz czułości a mogła się tego spodziewać po 11- letnim chłopcu.
- Kocham was – usłyszałam chłopca.
- Ja też – dodała Milena.
- My też was kochamy. Chcecie jechać z nami do Rzeszowa? – zapytałam
- Na mecz? – pytał Mateusz.
- Tak, to jedziemy? – Grzesiek uśmiechał się do mnie szeroko. Już wiedział, że było wiadome, iż dzieci się zgodzą.
- Pewnie – opowiedział Mateusz przybijając piątkę z Grześkiem a Milena zaczęła klaskać i podskakiwać w moich ramionach, bo też chciała, by ktoś przybił jej piątkę.
Zaczynaliśmy nowy etap w życiu, na pewno najważniejszy z nich. I pomyśleć, że wszystko zaczęło się tak dawno temu jeszcze w Stanach, gdy dostałam wiadomość, że odziedziczyłam mieszkanie po babci. Gdybym, wtedy zdecydowała się je sprzedać i nigdy nie przyjechać do Polski nie spotkało, by mnie tyle dobrego. Na szczęście podjęłam, wtedy dobrą decyzję, której nigdy nie żałowałam


Sosnowiec


/Magda/


„Zawsze bądź taki sam,
chociaż wszystko płynie wokół nas,
zawsze bądź, trzymaj ster,
i nie pozwól, by skończyło się….”



     Wciąż nie dowierzałam patrząc na stół i rzeczy, które na nim leżały. Niemal nie dostrzegałam obecności Amelii, która buszowała po mojej garderobie. Piętnastolatka szukała mojego żakietu, który według niej będzie idealny do jej dzisiejszej stylki jak sama to ujęła. Amelia była dziewczynką, której wszędzie było pełno, stała się taką samą nastolatką. Była piękna, wygadana, wesoła i nieobliczalna. Potrafiła sprowadzić na siebie kłopoty, ale też zawsze stawała w obronie innych. Od, kiedy przeniosła się do Szkoły Mistrzostwa Sportowego w Sosnowcu i zamieszkała z nami nam przyszło utemperowanie jej charakteru. . Nasz dom stał się jeszcze bardziej wesoły i głośny. Ivan był bardziej spokojny dzieckiem, ale, gdy stykał się ze swoją siostrą mieliśmy wrażenie, że mamy w domu małe tornado.
- Mam! – szatynka z burzą postrzępionych włosów sięgających ledwie karku pokazała mi triumfująco mój biały żakiet w czerwone malwy. – Będzie jak znalazł na dzisiejszy mecz – trajkotała. – Madzia wszystko dobrze?- zaczęła się do mnie zbliżać a ja leżące przede mną rzeczy zakryłam prędko gazetą.
- Tak, nie spóźnij się tylko za godzinę mamy ruszać.
- Tylko oddam Wiolce zeszyt. Wiesz przecież, że nie przepuszczę okazji, by zobaczyć jak Sebastian zdobywa swój pierwszy medal w seniorskiej karierze - odkąd zmieniono przepisy siatkarskie i na stałe w zamiast 12 mogła być dopisana na mecze 14 zawodników młody Ignaczak, choć dopiero 16 letni znalazł się w składzie rzeszowskiego zespołu. Wiele wskazywało, że pójdzie w ślady ojca i będzie wybitnym Libero – Z resztą i tak nie ma taty i Delfina, pewnie to oni się spóźnią.
- Mam nadzieję, że nie, liczę, że pogadamy jeszcze przed meczem z całą paczką – już nie zapalała mi się lampka wściekłości, gdy słyszałam przezwisko naszego syna. Igła uwielbiał dogryzać Łukaszowi, że nasz 8 latek dostał imię po sławnym siatkarzu i sam chciał nazwać Kacpra Murillo, ale Iwona mu nie pozwoliła. Za to nic nie przeszkadzało mu w tym, by Ivan został Delfinem. Przestało mnie to denerwować w momencie, gdy blondynek pokochał pływanie tak mocno ze ciężko było nam go wyciągnąć z basenu, morza czy jeziora.
- To lecę, obiecuję będę na czas – odpowiedziała i już jej nie było.

     Ja odkryłam gazetę biorąc do ręki plastykowy patyczek, gdzie widziałam niebieski plusik. Nie wierzyłam, że to widzę, mimo że objawy od jakiegoś czasu na to wskazywały. Od 4 lat staraliśmy się bezskutecznie z Łukaszem o kolejne dziecko. Nie byłam jeszcze w wieku, który powinien sprawiać trudności z zajściem w ciąże a jednak nie udawało się. Ivan był wpadką a dziecka planowanego los nie chciał nam dać aż do dziś. Miałam wrażenie, że zawodzę Łukasza, chociaż bardzo się starałam. Jednak najwyraźniej Kadziewicz stracił do mnie cierpliwość, bo w drugą rękę wzięłam wniosek o złożenie pozwu rozwodowego. Odkąd 2 lata temu Łukasz zawiesił buty na kołku i dołączył do Roberta prowadząc z wielkimi sukcesami zespół z Jastrzębia między nami zaczęło coś się psuć. Jako rodzina byliśmy wzorowi, ale między nasza dwójką nie było już tej czułości co wcześniej. Seks zamienił się w próby zapłodnienia i z czasem przestaliśmy mieć na niego ochotę, a to zawsze była bardzo ważna rzecz w naszym związku. Łukasz podjął decyzje, że nasze 6 letnie małżeństwo przestało mieć sens, a ja miałam na to teraz namacalny dowód. Mieliśmy plany, duży dom, a raczej trzy domy jeden w Sosnowcu, drugi w Rzeszowie i mieszkanie w Olsztynie, jeździliśmy na wakacje, wycieczki, ale nie byliśmy w stanie spełnić swojego marzenia o jeszcze jednej albo dwóch pociechach. Teraz dziękowałam, że mamy przynajmniej Ivana i oczywiście Amelie, która i dla mnie była jak córka.
- Madziu dlaczego ty płaczesz? – nawet nie wiedziałam, kiedy wrócił do domu ani, kiedy się rozpłakałam.
- Mamo? – usłyszałam zaniepokojony głos syna, więc szybko otarłam łzy. Ivan stał przy Łukaszu trzymając w ręce czekoladowy batonik, którego nie powinien jeść przez próchnice, ale nie miałam ochoty go, za to ganiać, nie teraz.
- Ivan leć do Dynama, bawi się na dworze, pożegnaj się z nim, bo zaraz jedziemy – Łukasz wskazał na psa, który bawił się na zewnątrz. Dynamo pastwił się nad swoją kolejną zabawką, widzieliśmy to doskonale przez oszklone drzwi balkonowe.
-Tylko nie dawaj mu reszty batonika! – krzyknęłam za, nim uświadamiając sobie ze teraz na pewno to zrobi.
- Dobrze mamo – powiedział tym tonem, który ja już dawno rozpoznałam za ten, że ma ochotę coś zmalować. Uśmiechnęłam się lekko, przy nim zawsze miałam ochotę to robić. Ivan był bardziej podobny do mnie niż do Łukasza. Miał jasne włosy i moje niebieskie oczy, ale wzrost w dużej mierze odziedziczył po ojcu, bo już górował nad kolegami w szkole czy drużynie pływackich maluchów.
- Teraz powiedz mi co się dzieje? – pokazałam mu druk a ten usiadł na krześle.
- To nie moje. Magda! –zdenerwował się. – Dlaczego tak pomyślałaś? – złapał się za głowę.
- Teraz tak mówisz- jęknęłam próbując ponownie się nie popłakać.
-Naprawdę. To Szymona, naszego fizjoterapeuty. Przecież wiesz, o kim mówię. Obiecałem, że mu pomogę, bo już raz przez to przechodziłem. Ja cie kocham nigdy bym się z tobą nie rozwiódł – patrzyłam na niego i wierzyłam w każde słowo. Łukasz tak naprawdę nigdy mnie nie okłamał przynajmniej nie w tych dużych sprawach. Nie widziałam, więc sensu, by ukrywać przed nim dobrą nowinę .Jak łatwo nie raz przenieść się z piekła do nieba.
- To cię powinno ucieszyć – pokazałam mu wynik na teście ciążowym.
- Czy ty? – nie dowierzał jednocześnie mocno mnie przytulając.
- Tak udało nam się – potwierdziłam czując jego mocne wargi na swoich ustach. Takiego gorącego pocałunku nie było miedzy nami już dawno.
- Blee… znów się całują – wybrzydzał Ivan.
- Właśnie – dodała Amelia podpierając ręce po bokach. – Teraz przez was się spóźnimy.
- No, ja chcę zobaczyć wujka Igłę – dopominał się Ivan. – Na pewno weźmie mnie na barana.
- Dziś nie tylko on cie weźmie na barana, wujek Alek i Grzesiek też pewnie to zrobią.
- Jeee……! – zaczął robić samolot rozpościerając ręce i kręcił się w kółko.
- Nie powiemy, im teraz?- szepnął mi na ucho Łukasz.
- Później, jedźmy już, bo naprawdę się spóźnimy – odparłam zabierając swoje rzeczy z krzesła obok.
- Co później? – dopominała się Amelia.
- Później zobaczysz – Łukasz mrugnął do niej a ja czułam się teraz najszczęśliwszą osobą na świecie.
     Przekonałam się, że człowiek przez całe swoje życie układa swój pogmatwany świat. Każdy ma inne smutni i radości. Każdy w czymś innym odnajduje szczęście. Gd wszystkie fragmenty układanki znajdą się na swoim miejscu możemy powiedzieć, że jesteśmy szczęśliwi. Wiem też jedno i będę to powtarzać zawsze. Prawdziwej przyjaźni nic nie może zawieść, nawet odległość czy inne priorytety życiowe a miłości nigdy nikt nie zniszczy, gdy płynie ona prosto z serca.


„To już siódmy las, siedem rwących rzek,
za tym wszystkim już, bajka zacznie się,
napiszemy ją, dla kolejnych par,
jako dowód na nieśmiertelny czar…”

KONIEC !


To ciężki dzień dla mnie. Definitywne pożegnanie się z nimi. Miło było tworzyć koleje ich losu, tak naprawdę nie raz działo się to tak spontanicznie, że miałam wrażenie, iż to ktoś inny trzyma moja rękę, gdy o nich piszę. Jestem dumna z tego, że udało mi się skończyć to opowiadanie, bo jest to według mnie najbardziej dojrzała historia i jest w niej najwięcej mnie samej. Jak do niej usiądę powiedzmy za kilka lat to będę miała bardzo miłe wspomnienia. Było to najdłuższe moje opowiadanie i pisałam je równie długo bo 2 lata i 8 miesięcy. Miałam chwile zwątpienia, zawiesiłam blog, potem chciałam zakończyć historie zupełnie innym momencie zostawiając Magdę i Łukasza na zawsze poróżnionych. Wreszcie dotarłam do tego etapu i jestem tu teraz. Opowiadanie zakończyło się tak jak chciałam ale nawet dla mnie epilog jest wielką niespodzianką, takim nowym początkiem. Reszta ich życia rozegra się już w mojej głowie i mam nadzieję że w waszych również.
Dziękowałam wam już ostatnio, ale podziękuję jeszcze raz za obecność. Teraz przyjdzie mi się z wami pożegnać. Piszę od 4 lat, wiele w tym czasie zmieniło się w moim życiu. Dojrzałam emocjonalnie, choć i tak wiele we mnie dziecka. Pisanie bardzo mi pomogło mówić o swoich uczuciach, nie skrywać ich w sobie. Dzięki pisaniu poznałam wiele wspaniałych osób, które już na zawsze pozostaną w moim sercu. Nie wiem czy dzień 11 kwietnia to dzień mojego ostatecznego pożegnania. Nie zdecydowałam jeszcze czy będę pisać dalej. Nie czuję się na siłach, ale mogę obiecać, że, jeżeli jeszcze kiedyś napisze coś to dam znać na gg bądź tutaj na blogu. Tak naprawdę to nie wiem, co jeszcze napisać, bo nie wiem jak powinno wyglądać pożegnanie. Nie znikam, po prostu nie będę już pisać sama, moja obecność u was mogę wam obiecać już teraz. Kocham was :*


Pogmatwany świat można pobrać również w całości z mojego chomika, są tam też inne moje opowiadania. Zapraszam serdecznie tu <klik>

28 marca 2014

58. Zdobyć świata szczyt.


/Magda/

      Hala na Podpromiu zapełniała się powoli nie mogło być, inaczej przecież do meczu naszej reprezentacji z Francją jeszcze dobre 45 minut. Jak na koniec maja było gorąco, na szczęście klimatyzowane pomieszczenie dawało radę w tych warunkach. Kasia przebierała z nogi na nogę. Zbeształam ją za to, że założyła te niewygodne czerwone szpilki. Zawodnicy powoli wchodzili na boisko a ja zaczęłam jęczeć widząc mizerne ataki Kłosa na rozgrzewce. Gdy usłyszałyśmy za sobą słowa sprzeciwu oniemiałam, gdy tylko się odwróciłam. Wspomniany przeze mnie przed chwilą Kadziewicz stał jak, gdyby nigdy nic i zawadiacko się do nas uśmiechał. Nasza rozmowa, choć krótka była bardzo miła i rzeczowa. Z resztą kontynuowaliśmy ją w samochodzie, gdy w niespodziewanym zbiegu okoliczności zaoferował nam podwózkę. Koleją niespodziankę sprawił mi po tygodniu, gdy zjawił się u mnie, by obejrzeć mecz, o tak, po prostu! Stało się to naszą małą tradycją.
     Moje zwierzenia i otworzenie się przed nim. Nasz pierwszy nie tak niewinny pocałunek, wspólny wyjazd do Katowic na jeden z meczy reprezentacji i poznanie chłopaków z kadry. Moje życie zaczynało się zmieniać właśnie pod jego wpływem. Paryż, poznanie Amelii i nasza wspólnie spędzona noc. Wierzyłam, że to może być coś trwałego, to, co powstało między nami. Niestety, pojawienie się Kamili wszystko zweryfikowało. Milczenie Łukasza dało mi do zrozumienia, że byłam niczym tylko wakacyjną przygodą.
     Nasze drogi jednak nie do końca chciały się rozejść, gdy oboje dostaliśmy prace w Resovi. Wszystko dzięki Grześkowi, który stał się moim wielkim przyjacielem. Obcowanie z Łukaszem w jednym miejscu było jednak ciężkie i do spięć dochodziło bardzo często. Do tego na horyzoncie pojawił się Jurij Biereżko i moje mocniej bijące serce. Sama nie wiedziałam jednak dlaczego to samo serce równie mocno biło, gdy w zasięgu wzroku pojawiał się środkowy. Moja słabość do Łukasza zesłała na mnie tyle samo szczęścia co cierpień, chwile zapomnienia i pocałunek a później kłótnia, która zakończyła naszą znajomość.      Coraz częstsze nierozumienie się z Jurijem, jego zazdrość i zaborczość, aż w końcu wszystko przerodziło się w strach. Ponowne pojawienie się Kadzia, gdy nie mogłam dać sobie rady z Jurijem i jego szybkie odejście. Moja walka o szatyna i wyznanie mu, że tak naprawdę to nigdy nie przestało mi na, nim zależeć.
     Nasze zejście i szczęśliwy związek. Nieoczekiwana przez nikogo ciąża, która okazałą się szczęśliwą nowiną a Łukasz jeszcze mocniej zdeklarował się, że ten świat jest dla nas. Wspólny dom, namiastka rodziny, szczęśliwe chwile przeplatane kłótniami. Szpital, białe ściany, grupa ludzi i jeden donośny głos.
- Pani Magdo proszę się uspokoić! Niech pani wyrówna oddech i będziemy przeć, a dziecku nic nie będzie. Raz, dwa, tr……..


     Słońce nieznośnie świeciło mnie w oczy. Przypuszczałam, że to wina niezasłoniętych żaluzji. Serce jeszcze biło mi mocno po tym co przed chwilą widziałam we śnie. Westchnęłam nie podnosząc powiek i delektując się to czernią którą niestety przebijała już szarość. To był niesamowity i bardzo realny sen. Czasami takie miałam, ale nie każdy był aż tak miły. Ten na pewno zapamiętam na długo. Uśmiechnęłam się zastanawiając się, jakby to było, gdyby wszystko stało się naprawdę. Tyle emocji, tyle wydarzeń. Do tego sama nie wiem czemu akurat przyśnił mi się Łukasz w roli głównej. Przecież ostatnio tak go niewiele w mediach przez tej jego wojaże po Rosji. Chciałam jak najdłużej leżeć w pościeli i przeżywać jeszcze raz to marzenie senne, ale dźwięk budzika, dziwnie inny zmusił mnie do otworzenia oczu. Nie mogłam dziś zaspać miałyśmy z Kaśką przecież jechać na mecz do Rzeszowa.
     Podniosłam powieki patrząc na nieznajome dla mnie ściany w odcieniach jasnego beżu. Regał pełen książek, duża toaletka przy ścianie. To nie był mój pokój! Zdałam sobie sprawę, że to był pokój z mojego snu. Drzwi powoli się otworzyły a w nich stanął ON!
-Przyszedłem sprawdzić czy sama wstałaś czy mam cie obudzić – zerknęłam to na Łukasza to pod kołdrę patrząc na dość duży brzuszek widoczny pod podwiniętą górą od piżamy.
- Jestem w ciąży! – wydukałam piskliwie.
- Oczywiście, że jesteś- zaśmiał się. – Zapomniałaś? – przysiadł w rogu łóżka.
- Jesteś prawdziwy – uszczypnęłam go w przedramię.
- Madzia czy ty dobrze się czujesz? – położył dłoń na moim czole sprawdzając czy nie mam gorączki.
- Nie wiem, chyba tak. Ja myślałam, że to sen, że to wszystko sen, a to jest prawdziwe.
- Bredzisz coś – moje mówienie wyraźnie sprawiało mu wiele radości, bo nie przestawał się uśmiechać. Opowiedziałam mu wszystko, każdy szczegół.
- To dlatego tak rzucałaś się w nocy po łóżku. Już miałem cie ochotę obudzić – zdradził kładąc się obok mnie.
-Dobrze, że tego nie zrobiłeś miło było przeżyć to jeszcze raz.
- Wiesz ja czasami myślę, że to my żyjemy w śnie- przytulił się do mnie. – Ciągle potrzebuje potwierdzenia, że jesteś obok, że mnie kochasz – wyznał.
- Oczywiście, że cię kocham głuptasie – pocałowałam go bardzo mocno chcąc zapamiętać tą chwilę na zawsze, bo, choć była zwyczajna to bardzo dla mnie ważna.
- Teraz to już i mnie się nie chce wstać, ale zróbmy to, czeka nas ostateczna bitwa – nawiązał do 4 meczu w finale mistrzostw Polski, który miał się odbyć za kilka godzin.
- Wygracie, czuję to – przekonywałam.
- Ja już wygrałem, wygrałem życie z tobą – pozwoliłam, by delikatnie pociągnął mnie za rękę pomagając wstać z niskiego łóżka.

/Kaśka/

     To nie było do mnie podobne bym nie mogła spać. Chyba pierwszy raz czułam to, co czuje Madzia przed każdym wielkim spotkaniem. Ta niepewność, ten strach o to co będzie. A było już tak dobrze, dwa wygrane mecze w Bełchatowie do tego odniesione w pięknym stylu. Bezradna Skra i Resovia mająca na wyciągniecie ręki Mistrzostwo Polski. Hala na Podpromiu miała przynieść szczęście a przyniosła niepokój i otrzeźwienie, że jeszcze przecież nic nie wygraliśmy. Zawodnicy już przed wczorajszym meczem byli sparaliżowani jakby bali się osiągnąć to, na co ich przecież stać Doping, który miał pomóc bardziej dekoncentrował i przeszkadzał. Oczekiwania były wielkie nie tylko ze strony kibiców rzeszowskiego zespołu. Detronizacji Skry wyczekiwali wszyscy ci, którzy nie sympatyzowali z tą drużyna, zaczynając od kibiców przechodząc na dziennikarzy a kończąc nawet na działaczach z samej góry. To wszystko przerosło też Alka a wiadomość, która spadła na nich w szatni po meczu pogorszyła wszystko. Byłam zdania ze Grozer niepotrzebnie mówi o tym, że odchodzi z Resovi, powinien to zachować dla siebie do końca rozgrywek. Zawodnicy nie wiedzieli jak mają się zachować, co mówić a dziennikarze od razu wyczuli sensację.      Wracaliśmy do domu w ciszy, zjedliśmy kolacje unikając tematów siatkarskich i szybko poszliśmy spać. Łóżko stało się naszym więzieniem na kolejnych kilka godzin. Alek ciągle wstawał, ja udawałam, że śpię, wiedziałam, że potrzebuje być sam. Gdy w końcu zasnęłam niebo robiło się już szare.
     Otwierając rano oczy zamiast widoku śpiącego bruneta na poduszce zobaczyłam tylko małe beżowe pudełko. Nie ośmieliłam się go otworzyć. Najpierw musiałam znaleźć Aleha. Nie zwracając uwagi na swój okropny wygląd po ciężkiej nocy ruszyłam do kuchni licząc, że tam go zastanę. Gdy zobaczyłam jego minę już wiedziałam, że wczorajsze rozczarowanie zniknęło, znów pojawiła się wola walki.
- Alek, co to jest? – pokazałam pudełko, które trzymałam delikatnie w palcach.
- Myślałem, że otworzysz jak się obudzisz – powiedział z lekkim rozczarowaniem.
- Mogę otworzyć je teraz, chyba że chcesz bym była przy tym sama – już nie wiedziałam, kiedy i jak mam to zrobić. Ten pokręcił tylko głową. Podniosłam, więc wieczko a w środku na atłasowym wykończeniu leżał piękny złoty pierścionek.
- Czy to…- nie musiałam dokończyć tego pytania, bo Ahrem właśnie przede mną uklęknął.
- Kasiu zostaniesz moją żoną?- zapytał wpatrując się we mnie intensywnie.
- Tak – upadłam na kolana mocno ściskając go za szyję. Białorusin uspokoił mnie, by móc mi założyć pierścionek na palec.
- Teraz już wiem, że mi nie uciekniesz i powiem ci, gdzie zagram w przyszłym sezonie – powiedział poważnie jednak nadal z uśmiechem na ustach.
-To, gdzie będę do ciebie latać? – pamiętałam, że mam skończyć studia w Polsce, tak jak mu obiecałam.
- Nigdzie! – krzyknął czym mnie trochę wystraszył.
- Jak to? Alek nie denerwuj mnie – dziwne myśli zaczęły mi przychodzić do głowy.
- Zostaję w Resovi i nigdzie się nie wybieram – znów się na niego rzuciłam tym razem przewracając nas na zimne kafelki.
- Alek powiedz mi, że nie zrobiłeś tego ze względu na mnie- wolałam się upewnić.
- Tu w Rzeszowie mam wszystko czego mi potrzeba, tu jest teraz mój dom, moi przyjaciele, moja praca i moja narzeczona – zaakcentował bardzo wyraźnie ostatnie słowo, po czym wpił się w moje usta przygniatając mnie swoim ciężarem.


/Karolina/

     Gwar, śmiechy i głośne rozmowy. Nie mogło być, inaczej przecież odwiedziła nas cała rodzina Łomaczów. Ciężko było ulokować ich wszystkich przy jednym stole w maleńkiej kuchni. Babcia z panią Marzeną, a może już dla mnie mamą Marzeną krzątały się przy kuchence kategoryczne zabraniając nam podchodzić. Panowie, Ania i ja siedzieliśmy grzecznie rzucając co jakiś czas w ich stronę krótkie spojrzenia.
- Też przez to przechodziłam – szepnęła do mnie Ania ściskając mnie za rękę ze zrozumieniem. – Gdy mieliśmy pierwszy rodzinny nalot po ślubie wyglądało to podobnie, tylko Grześka nie było, bo był, wtedy z kadrą w Wenezueli.
- Szwagierka nie spiskuj z moją żoną- Grzesiek wyraźnie niepocieszony, że nie wie o czym rozmawiamy rzucił w Ankę kostką cukru. Po czym wraz z Błażejem wybuchneli śmiechem.
- Nie pozwalaj sobie- Ania wycelowała w niego palcem – A ty…- popatrzyła na Błażeja – …mógłbyś bronić swojej żony, a nie śmiać się.
- Dzieci spokój, bo nie dostaniecie śniadania – babcia Stasia odwróciła się do nas i pokiwała groźnie drewnianą łyżką.
- Ja muszę zjeść, mam dziś najważniejszy mecz w sezonie- dopominał się Grzesiek.
- Dla ciebie mam coś specjalnego – odezwała się mama Grześka.
- Tylko nie to – jęknął.
- O co chodzi? – popatrzyłam na wszystkich zdziwiona.
- Grzesiu jak był młodszy to Marzenka na ważne mecze przyrządzała mu specjalny zestaw śniadaniowy – zdradził mi tata Paweł.
- Nie zjem tego chcę normalną jajecznicę jak inni – rzucał się brunet jakby miał kilka lat.
- Grzegorz zachowuj się, akurat w tym temacie mam podobne zdanie co Marzena. Masz zjeść wszystko bez gadania. Chcesz wygrać prawda? – po tych słowach babci Stasi temat był skończony.
Ja byłam zdania, że zestaw mojego męża wcale nie był zły, ale on ciągle łypał na babcie i mamę dość groźnym wzrokiem.
- Jak przegramy to przez, to – warknął w ich stronę popijając wszystko ogromnym łykiem herbaty.
- Nie wydziwiaj – prychnęła babcia. – Zjadłeś wreszcie teraz możecie posprzątać. Dziewczyny idziemy na spacer – strasznie mi się podobało to, że seniorka rodu trzymała całą rodzinę w szachu i nikt jej się nie sprzeciwiał.
     Zostawiłyśmy chłopaków i poszyłyśmy na spacer po pobliskim deptaku. Gdy szłyśmy tak wszystkie razem i rozmawiałyśmy o tych mniej lub bardziej poważnych sprawach czułam, że stałam się już pełnoprawnym członkiem rodziny dla wszystkich. Mocny uścisk mamy Grześka i jej czułe słowa pokazały mi, że czasami warto wierzyć, że jeszcze wszystko może się zmienić na lepsze.


/Magda/

     Nie skłamałabym, gdybym powiedziała, że rzeszowska hala pękała dziś w szwach. Nie dość, że pełno było kibiców to jeszcze zjawił się ogrom dziennikarzy, chyba jeszcze więcej niż wczoraj. Znów wszystko było przygotowane na to, że Resovia dziś wygra. Konfetti, szampan, medale, puchar. To wszystko tak blisko, wystarczyło tylko wygrać trzy sety. Wyjątkowo dziś usiadłam z rodzinami zawodników dumnie ubierając klubową koszulkę Łukasza, a nie swój służbowy strój. Bałam się tego co będzie, gdy wybiegną na parkiet, z Łukaszem umówiłam się, że nie rozmawiamy o dzisiejszym spotkaniu, dlatego cały dzień unikaliśmy tego tematu. Uświadomiłam też sobie, że, gdyby Resovia dziś wygrała już nie spotkamy się w tym samym składzie. Odejdzie Jurij, odejdzie Grozer, nadal nie wiedziałam co będzie z Alkiem. Zerkałam na rzeszowskich zawodników, nie było juz tego niepokoju co wczoraj, była moc, ale i w zawodnikach z Bełchatowa znów widziałam wiarę, że się uda. Kaśka mocno dopingowała chłopaków podczas rozgrzewki. Nie umknęło mi, że na jej palcu znajduje się nowa ozdoba.
- Kiedy go kupiłaś? – świecidełka u Wieczorek nie były dla mnie czymś nowym często kupowała jakąś biżuterię.
- Alek mi go dał – przysunęła się do mnie i szepnęła mi do ucha – Zaręczyliśmy się – oniemiałam zapewne szeroko otwierając usta. – Nie złość się, że i nie powiedziałam, uzgodniliśmy z Alkiem, że powiemy wszystkim dopiero po dzisiejszym meczu – wytłumaczyła.
- Nie jestem zła – szok mi szybko minął. Raczej byłam pod wrażeniem, że to już. Nie spodziewałam się tego.- Cieszę się – uściskałam ją mocno, ale krótko, by nie wzbudzić zbyt wielkiego zainteresowania.

     Duże nerwy i jeszcze większy szok, że poszło tak łatwo Grozer był na ogromnej fali, ładował piłki raz po raz w pomarańczowe pole Bełchatowian. Reszta dokładała swoje na innych pozycjach. Jeszcze dwa sety, jeszcze set i marzenie stało się piękną rzeczywistością. Gdy brakowało nam jeszcze tylko jednego punktu juz wiedziałam, że to się stało. Resovia została Mistrzem Polski. Ostatni punkt i dowiedziała się o tym cała Polska. Tego co działo się potem nie da sie opisać, to zostanie na zawsze w pamięci, ale ciężko ubrać to w słowa. Moc uścisków, krzyków i podskoków. My dziewczyny cieszyłyśmy się w swoim gronie a panowie skakali z radości po całym boisku raz ze sztabem działaczami i kibicami. Zapanował szał. Rozdanie medali, gorące wywiady i nasze pierwsze podziękowania, które akurat u mnie ograniczyły sie tylko do długiego i mocnego pocałunku Łukasza. Na rozmowy mieliśmy czas dopiero w autokarze, ale i tu był wesoło. Śpiewy, Igła szalejący z kamerą, Sebastian próbujący wgramolić się na barana do taty co skończyło się ich bolesnym upadkiem.
- Fatum odeszło w dal – wtuliłam się w Łukasza, który zechciał usiąść na chwilę koło mnie. Nie wymagałam od niego, by był teraz przy mnie miał prawo cieszyć się z kolegami.
- Powiem coś w stylu Kaski jesteś moim talizmanem – cmoknął mnie w policzek i pognał na tyły autobusu wygłupiać się dalej z resztą drużyny.

     Staliśmy na scenie przed tysiącami kibiców, którzy zgromadzili się na płycie rynku. My trochę z tyłu chłopcy na pierwszym planie. Każdy chciał coś powiedzieć, każdy dziękował i każdy się cieszył. Gdy Igła wziął mikrofon wiedziałam, że teraz będzie śmiesznie i długo. Nie pomyliłam się. Krzysiek zdążył nawet wcisnąć na swoje miejsce za kilka lat Sebastiana a kibice tak jak się tego spodziewałam przyjęli z radością taka propozycję.
– Dobra juz prawie skończyłem – zakomunikował Libero. – Teraz oddaje mikrofon Kadziowi, bo wiem, że i on ma coś ważnego do powiedzenia. No Łukasz chodź tu i zdób co do ciebie należy.
Patrzyłam na Kadziewicza, który przejmuje mikrofon od Igły. Nastawiłam się na jakąś zabawną anegdotę środkowego a zaczęło dziać się coś zupełnie innego.
- Przez to, co zaraz zrobię zostanę pewnie zabity, więc to moje ostatnie chwile z wami – wybuchnęło kilka śmiechów, ale tłum jakby ucichł.- Zostałem w Rzeszowie nie tylko dlatego, że to według mnie najbardziej profesjonalny klub do uprawiania tego sportu w Polsce. Dziś jest to też klub dzięki któremu zdobyłem to czego brakowało w mojej karierze upragniony złoty medal – podniósł złoty krążek w stronę tłumu. – Jestem tutaj też dla kogoś innego. Kogoś, kto stał się drugą po mojej córce najważniejszą osobą w życiu – słuchałam jak zaczarowana i powoli docierało do mnie, że to o mnie mowa. – Madziu chodź tutaj – odwrócił siew moją stronę a ja stałam jak sparaliżowana i to Krzysiek musiał mnie lekko popchnąć bym się ruszyła.
- Zabijesz mnie, za to co teraz zrobię, ale zaryzykuję – sięgnął do kieszeni jeansów wyciągając z niego brokatowe czerwone pudełko – Niedługo zostaniemy rodzicami naszego synka a już dziś chce cię o coś zapytać. –Madziu wyjdziesz za mnie? –nie uklęknął tylko złapał mnie za rękę, przez jego delikatny dotyk czułam ten żar jaki przepływa nam przez palce, gdy stykaliśmy je ze sobą. Mogłam się założyć, że miałam w tym momencie przerażoną minę a tłum kibiców wiwatował i krzyczał.
Nie zakładałam, że ten moment nadejdzie już niedługo, myślałam, że jeśli już to może za kilka lat. Do tego te okoliczności. Czy jednak mogłam sobie wymarzyć lepszą chwile? Dziś oboje byliśmy tak samo szczęśliwy a mogliśmy być jeszcze bardziej wystarczyło tylko jedno słowo, trzy litery.
- Tak – szepnęłam, by tylko on mógł to usłyszeć, chciałam, by dowiedział się wcześniej niż inni, reszta dowiedziała się kilka sekund później, gdy pierścionek znalazł się na moim palcu a ja w jego ogromnych ramionach.



Tadam, tadam, tadam :) Powiem wam, że tej historii nie pisałam tak naprawdę sama, pisali ją też siatkarze Resovi, którzy właśnie tak postanowili zakończyć sezon 2011/2012. I powiem wam, że taki finał mnie satysfakcjonuje. Czekałam na to szmat czasu, by obraz przelać w słowa, ale w końcu mam. To wszystko stało się też dzięki wam, gdyby nie wasza obecność i słowa wsparcia mogło, by być różnie. To dziś nie pod epilogiem chcę podziękować wszystkim, którzy byli tu ze mną. Tym, którzy byli od początku do końca, tym, którzy dotarli tu w połowie nadrabiając rozdziały i tym, którzy odeszli gdzieś po środku. Każde słowo zostawione przez was pomagało. Dziękuję tym, które pisały komentarze systematycznie, tym, które pojawiały się raz na jakiś czas, a nawet tych, które czytały wszystko w ukryciu.
Tradycyjnie mam prośbę o to, by każdy z was, kto przeczyta ten rozdział zostawił, choćby słowo, że tutaj był. Ja z wami pożegnam się za dwa tygodnie czy ostatecznie, tego jeszcze nie wiem, może to właśnie wasza obecność tu pod tym rozdziałem pomoże podjąć mi decyzję.

PS. Mocne uściski pocieszenia dla czytelniczki R, bardzo cię przepraszam, że zakończyłam to opowiadanie, ja wiem, że chciałaś więcej, ale moja wena powiedziała dość.

Ps2. I znów nici z mojego zaskoczenia Shelby znów mnie rozszyfrowała  ;)