25 października 2013

47. Niech wszechświat zatrzyma się na parę maleńkich chwil....


Poznamy się jeszcze raz bogatsi o to co dziś już wiemy...

/Łukasz/

     Ponad trzy tygodnie jej nie widziałem. Z każdym mijającym dniem uświadamiałem sobie własną głupotę. Dlaczego my musimy się tak ze sobą szarpać? Niczym nastolatki w szkole podstawowej raz się kochamy raz nienawidzimy. Może za mocne słowa, ale tak ująć mi to najłatwiej. Wyjechała. To słowo usłyszałem od Grześka, to samo od Alka a i Iwona ograniczyła się do krótkiego zbycia mnie. Z Kaśką czy Karoliną nawet nie chciałem o tym rozmawiać. Wszyscy byli poinformowania lepiej, tylko nikt nie chciał puści pary z ust. Oczywiście mogłem zadzwonić, ale co miałem przez ten telefon powiedzieć. Takich spraw nie załatwia się w ten sposób, nie z Magdą.
     Inauguracja sezonu już dawno za nami, niespodziewanie wkroczyłem do szóstki za kontuzjowanego Kosoka. Przynajmniej na parkiecie mogłem się wyszaleć i puścić w zapomnienie to, co dzieje się w moim prywatnym życiu. Dopóki toczyła się gra liczyła się tylko taktyka i udane zagrania, później jednak wracało wszystko. Nie na długo nacieszyliśmy się oficjalnym graniem, zbliżał się Puchar świata i rozgrywki trzeba było wstrzymać. Chłopaki wymyślili, że urządzą pożegnanie. W sumie było kogo żegnać: Igła, Pit, Paul no i Biereżko, choć tego ostatniego bym z wiadomych względów pominął. Miałem zamiar odczekać aż impreza się nieco rozkręci, ale już po 45 minutach od umówionej godziny początku imprezy zadzwonił Krzysiek z pretensją, gdzie się podziewam. Nie chciałem rozwścieczyć przyjaciela. Zebrałem swoje zwłoki, wziąłem szybki prysznic i wskoczyłem w czyste ciuchy, po czym wsiadłem do Leksusa. Nie miałem zamiaru dziś pić, jakoś nie miałem ochoty, chyba że nadarzy się jakaś wyjątkowa chwila. Znalezienie wolnego miejsca na parkingu przed klubem graniczyło z cudem, którego nie dane było mi doświadczyć, dopiero uliczkę dalej znalazłem puste miejsce. Nie chciałem nawet myśleć o tym, że Krzysiek pewnie jest już wkurzony i zwita mnie jakąś oryginalną wiązanką. Kiedy w szatni zostawiałem kurtkę z sali dobiegała melodia kończącej się piosenki. Piosenki, która od kilkunastu miesięcy chwytała mnie za serce. Najdziwniejsze, że głos był tak znajomy, tak podobny. Niestety nim doszedłem na salę wszystko się skończyło. W pomieszczeniu panował półmrok, nim moje oczy przyzwyczaiły się do tego światła dziewczyna śpiewała już całkiem inny utwór. Wreszcie zlokalizowałem z której części sali dobiega jej głos. Moje serce się nie pomyliło, to było jej głos, to Madzia stała na scenie z zamkniętymi oczami i wyśpiewywała kolejne wersy piosenki. Stałem w połowie drogi do niej i patrzyłem na jej sylwetkę. Zupełnie odcięła się do tego co dzieje się wokół, przelewając emocje na śpiew. W głowie pojawił mi się fragment nędznego utworu sprzed kilku lat i wers, który idealnie pasował do sytuacji : „Myślę sobie jesteś słaby to patrz , to patrz”. Tylko, że ja nigdy nie byłem słaby. To miłość do niej uczyniła pewną część mnie słabszą, to było moje serce, które reagowało na każde jej słowo, które teraz słyszałem. Częściej zastanawiałem się na sobą swoim zachowaniem i tym co robiłem. Nadal popełniałem błędy, może dzięki Krasikov potrafił bym jej wyeliminować do minimum? Byłem słaby, bo nie potrafiłem przyznać się do tego, że ją kocham. To dziś się skończy. Nie będę już słaby, nie będę już głupi. Ona stoi na scenie i pokazuje, że mam, o co walczyć. Blondynka otworzyła oczy a jej spojrzenie zrządzeniem losu od razu utkwiło w mojej twarzy. Wyczułem, że głos zaczął jej się łamać, ale wyraźnie chciała dokończyć utwór
-„…więc nie każ mi zrozumieć ,nie umiem i nie chcę. Wciąż mam nadzieję, że czasem myślisz o mnie jeszcze. Nie proszę o więcej niż możesz mi dać… - urwała, zeszła z podwyższenia i ruszyła w moją stronę. Gdy ona przestała śpiewać i ja oderwałem nogi od twardego podłoża.
     Stanęliśmy twarzą w twarz, w jej oczach mogłem dostrzec łzy. Nie chciałem, by płakała. Miałem ochotę ją przytulić, ale w tym momencie jej usta się otworzyły a ja skupiłem się na tym co chciała powiedzieć.
- Przepraszam. Przepraszam, że byłam taka głupia, że cię odtrąciłam, że nie dałam ci szansy wtedy gdy mnie o nią prosiłeś. W głębi serca czułam, że na nią zasługujesz, ale nie pozwoliłam sobie, by to zrobić. Wolałam cię odrzucić. Nie wiem chyba bałam się tego, że nie wyjdzie między nami, że znów będę cierpieć. Co z tego i tak cierpiałam. Wywróciłeś moje życie do góry nogami, ale nie mam ci tego za złe. Łukasz chcę odwołać to, co powiedziałam w Katowicach i każde inne słowo, którym mogłam cię skrzywdzić, nie zasłużyłeś na to. Chce byś był przy mnie, byśmy mogli znów rozmawiać, śmiać się, wiedzieć, że możemy na siebie liczyć. Zrozumiem, jeżeli nie będziesz chciał. Możesz mnie potraktować tak jak ja ciebie, masz do tego prawo po tym jak ja postąpiłam z tobą. Wiedz, tylko że bardzo tego żałuję – nie miałem pojęcia co powiedzieć. Tyle słów, tyle deklaracji. Ale, czy to jest to co chciałem od niej usłyszeć? Czy tego oczekiwałem?
- Madziu ja dalej nie do końca rozumiem – spojrzała na mnie zmieszana. – Mamy być przyjaciółmi? – zapytałem wprost.
- Nie, Łukasz chciałabym być z tobą, ale mam świadomość, że ty…- nie dałem jej dokończyć, bo reszty słów w tej chwili nie potrzebowałam. Jej otwarte usta zostały zamknięte w moim mocnym pocałunku, który odpowiedziała z zawrotną szybkością. Muzyka grała a wśród niej rozległy się oklaski. Cała drużyna był świadkiem tego co się stało. Nie miałem im tego za złe. Byłem szczęśliwy, bo wreszcie wiedziałem czego ona chcę, a chciała tego samego co ja.

/Karolina/

-Nareszcie – uśmiechnęłam się delikatnie zerkając na Grześka, który siedział tuż obok mnie. Wszyscy gapiliśmy się na to, jak Magda rozmawia z Łukaszem. Finał był pozytywny, stali na parkiecie całując się z takim żarem. Nie krępowały ich brawa, które zapoczątkował Ignaczak ani te spojrzenia wszystkich wtajemniczonych. Dla nich to teraz nie miało wcale znaczenia.
- W końcu oboje spotkali się w tym samym czasie z taka samą intencją. Już myślałam, że nigdy się nie spiknął - zachichotała Kaśka.
- Każde z nas miało ten sam problem – przypomniał Łomacz. – Tyle, że my jakoś szybciej potrafiliśmy się zejść. Za to oni z tym chyba szli na rekord świata, z półtora roku im zeszło.
- A coś ty taki skrupulatny Grzesiu? – dogryzła mu Wieczorek, dalej się uśmiechając, widać było jak cieszy się ze szczęścia przyjaciółki.
- Śmiej się, śmiej. Gdyby nie Magda i Łukasz to w życiu byśmy się nie spotkali.
     Grzesiek miał rację, gdyby nie ta dwójka i wszystkie pozytywne zbiegi okoliczności raczej nie bylibyśmy w tym miejscu co teraz. Ta dwójka, choć ani oni ani my do tej pory nie zdawaliśmy sobie sprawy połączyła nas jakimś niewidzialnym magicznym splotem. Mam nadzieję, że już na zawsze.
- Grzesiek chodź zatańczymy- w głośnikach słychać było jedną z moich ulubionych piosenek Faith Hil.
- Chyba potupać- no tak u nas, inaczej tego nazwać się nie dało, ale w ramionach rozgrywającego i tuptanie mi wystarczało.
- Grzesiu nigdy ci o tym nie mówiłam ,ale cieszę się, że o mnie walczyłeś i, że się nie poddałeś, tak bardzo cie kocham, za to i za wszystko inne – chciałam mu o ty właśnie teraz powiedzieć. Czasami żałujemy, że nie powiedzieliśmy o czymś ukochanej osobie, ja nie chciałam żałować.
- Zawsze będę walczył o nas oboje, obiecuję – jego szept niósł mi ukojenie i siłę, że mam na świecie kogoś dla kogo chce się żyć.
- Tak sobie pomyślałam, że powinnam spotkać się z twoją mamą – już dawno zrodziła się w mojej głowie myśl, że muszę się jeszcze raz rozmówić z panią Marzeną.
- Jesteś pewna? – zaniepokoił się moim pomysłem.
- Tak, nie chce byś był skonfliktowany ze swoją mamą. Wystarczy, że ja ze swoim rodzicami jestem.
- Zaproszenie na Boże Narodzenie do Ostrołęki od babci Stasi nadal jest aktualne. Pojedziemy wtedy. Chyba, że będziesz chciała wcześniej – czekał co mu odpowiem.
- Dobrze, niech będą święta, tylko musimy im dać znać wcześniej, że przyjedziemy – wątpiłam, by Boże Narodzenie było przez moje pojawienie się takim typowym polskim Bożym Narodzeniem, ale wiedziałam, że ani Grzesiek ani jego tata i babcia Stasia nie dadzą zrobić mi krzywdy.

/Magda/


     Czy aby nie za łatwo mi to przyszło? Wciąż nie mogłam uwierzyć w to, że teraz kołyszę się powoli w ramionach Kadziewicza, że mogę czuć ciepło jego ciała, mocne perfumy i kosmyki włosów tak przyjemnie łaskoczące moje policzki. Wszyscy, którzy byli przy nas blisko gratulowali. Krzysiek już został świadkiem na naszym ślubie i prosił się o miano pierwszego chrzestnego, Kasia mu w tym wtórowała. Uśmiechaliśmy się ani na moment nie oddalając się na więcej niż metr od siebie. A co, jeżeli ta bajka pryśnie i o poranku znów będzie nam nie po drodze? Nienawidziłam siebie za te analizy i przegląd sytuacji. Byłam realistką z ostrym zacięciem na pesymizm i zawsze widziałam te złe strony, te złe przeczucia. Nie chciałam tak.
- Chodźmy stąd – stwierdziłam. Łukasz jakby doskonale wiedział, o co chodzi tylko przytaknął i trzymając nasze palce mocno splecione wyszliśmy z klubu nie żegnając się z nikim. Mam nadzieję, że nam to wybaczą.
Nie wypiliśmy ani kropli alkoholu, upijaliśmy się sobą nawzajem, żadne dodatkowe bodźce nie były nam teraz potrzebne.
     Nie pamiętam nawet drogi z Impresji do mieszkania siatkarza. Pierwsze co zarejestrowała moja pamięć to moje usta na jego gotowych do całowania wargach, gdy tylko odwrócił się, gdy zamknął za nami drzwi swojego M3. Zdążyłam już odciągnąć kurtkę z jego ramion próbując się jej pozbyć do reszty.
- Madzia przystopuj- zgasił mój zapał odrywając się ode mnie. – Mamy całą noc i całe przyszłe życie – te słowa mnie uspokoiły, ale i tak pragnęłam go jeszcze mocniej niż kilka chwil wcześniej.
- Kiedy ja nie chcę czekać- fuknęłam.
- Moja mała dziewczynka – już miałam mu coś odpyskować, ale nie zdążyłam. Łukasz poderwał mnie do góry i zaniósł do sypiali kładąc na zasłanym łóżku.
     Środkowy tak jak zapowiedział nie miał zamiaru się spieszyć. Zaczął składać leniwe i powolne pocałunki na mojej twarzy i szyi pozwalając mi tylko na rozpięcie guzików od koszuli. Ciało było wciąż takie samo jak zapamiętałam, ciepłe, gładkie i umięśnione.
- Jesteś niecierpliwa – zganiał mnie, gdy moje palce powędrowały do rozporka jego spodni, ale zrobił to z uśmiechem, który wzbudzał we mnie tak potężną falę gorąca.
     Łukaszowi powoli znudziło się to tempo, bo jednym ruchem rozwiązał kokardę sukienki, która zdobiła moją szyję i zsunął ją ze mnie pozostawiając mnie w samych pończochach i beżowych koronkowych figach. Wcale mnie nie zdziwiło, gdy przywarł ustami do moich dopiero co odsłoniętych piersi, sama na to czekałam, za to dłonie rozpoczęły spacer po udach kierując się w ich wewnętrzną stronę. Sama nogami próbowałam ściągnąć jego spodnie co w końcu mi się udało. Tak bardzo brakowało mi tego dotyku, tych mokrych pocałunków, które sprawiały, że byłam na granicy przytomności. Brakowało mi tych mocnych dłoni zataczających nieznane szlaki na mojej skórze. Jego język znów wdarł się do moich ust, tak przyjemnie drażniąc podniebienie. Gdy przygryzłam jego wargę tylko zaśmiał się cicho, po czym zjechał swoim ciałem niżej i objął ustami sterczący sutek. Najpierw jeden później drugi, język zjeżdżający do pępka i do linii koronki. Jeden ruch a zostałam pozbawiona najpierw jednej potem drugiej pończochy, a potem ten ostatni, gdy moje figi zniknęły gdzieś na podłodze. Ciepło, gdy językiem wtargnął w ten najczulszy punkt. Nie przestawał, raz podkręcał tempo raz zwalniał a moje dłonie zaciskały się na prześcieradle a ciało wiło się niczym w agonii. Tylko on wiedział czego mi potrzeba i jak to zrobić. Nie musiał pytać o zgodę, nie musiał przesyłać mi tych pytających spojrzeń, mógł robić co chciał, bo ja chciałam, by to robił. Wystarczyło tylko to, że podniósł się i przysunął ustami do moich warg, oparł ramiona między moimi barkami a jego męskość z niewielką pomocą moich dłoni znalazła się w moim czekającym wnętrzu wypełniając je. Idealna głębokość penetracji, idealne dopasowanie, idealne zgranie. Czy coś takiego istnieje? Teraz istniało, razem to stworzyliśmy. To nie był maraton, a delektowanie się sobą, gdzie droga do spełnienia była tylko miłym zwieńczeniem tego co wydarzyło się wcześniej.
     … czy można być szczęśliwym w zwykły sobotni poranek? Oczywiście, że można i to szczęście można odnaleźć nawet w zwykłym parzeniu kawy. Zapach czarnego naparu rozbudzał moje zmysł i wciąż świeże obrazy z naszej wspólnej nocy. Łukasz jak mi się zdawało wciąż spał, ale kubek dla niego już był przygotowany.
- Już się bałem, że cię nie ma, a tu widzę, że mam anioła w kuchni… – usłyszałam za sobą – …do tego takiego, który chodzi w mojej garderobie- miałam na sobie jego treningowy podkoszulek z nazwą asseco, przynajmniej zasłaniała co trzeba.
- Nigdzie się nie wybieram – obiecałam ,a te słowa sprawiły, że uśmiechnął się niemal niewidocznie. – Trzy łyżeczki kawy i dwie i pół cukru? – zapytałam patrząc na przygotowany dla niego kubek.
- Dwie łyżeczki kawy, łyżeczka cukru i jedna trzecia mleka do tego – odpowiedział recepturą na moją ulubioną kawę. Minął ponad rok od naszej ostatniej wspólnej kawy o poranku a on nadal pamiętał. Kasia, by powiedziała, że to znak a ja chyba pierwszy raz bym przytaknęła zamiast wyśmiać. – Dobrze, że nigdzie się nie wybierasz, bo nigdzie cie nie puszcze aż do poniedziałku, kawa poczeka – pociągnął mnie lekko za rękę w stronę sypialni jeszcze po drodze zdejmując ze mnie jego koszulkę.


Na wstępie chciałam was przeprosić za to, że ostatnio urwałam w takim momencie. Nawet nie zdałam sobie sprawy, że tak was tym wkurzę :) Jak widzicie wszystko ułożyło się właśnie tak, oczywiście w mojej głowie wygląda to nieco, inaczej niż to, jak w tych słowach zostało to zapisane, ale starałam się przekazać najlepiej jak potrafię. Dziękuję, że nadal jesteście może i w małym, ale stałym i wiernym gronie :*

Dziękuję również za wsparcie i trzymanie kciuków, u mnie już lepiej może nie idealnie, ale lepiej :)


11 października 2013

46. Nie proszę o więcej niż możesz mi dać.



/Magda/

     Dwadzieścia cztery dni w samotności. Nie licząc nielicznych wizyt w niewielkim sklepiku i rozmów telefonicznych z Kaśką i Karoliną oraz mamą nie miałam żadnej styczności z ludźmi. Dziś jednak wracam z nie do końca oczyszczonym umysłem, ale postanowieniem i planem działania, chociaż plan to chyba w tym wypadku za duże słów. Chcę tylko porozmawiać z Łukaszem i mam nadzieję, że to mi się uda a ta rozmowa ostatecznie zamknie wszystko się wydarzyło. Z początku chciałam iść do niego zaraz po przyjeździe do stolicy Podkarpacia, ale zabrakło mi odwagi. Jakoś malała ona z każdym kolejnym kilometrem, którzy przybliżał mnie do rzeszowskiej ziemi . Był też plan awaryjny, dziś zawodnicy Sovi żegnali w Impresji tych, którzy wybierali się na Puchar świata, więc liczyłam, że tam złapię Łukasza. Kąt do rozmowy zawsze się znajdzie.
- Jesteś wreszcie! – usłyszałam pisk i zdążyłam tylko zarejestrować ramiona, które mocno otoczyły moje ciało, kiedy schylałam się do bagażnika po walizkę.
- Kaśka, bo zaraz obie wylądujemy w środku – ledwie powstrzymałam śmiech, próbując poruszać ramionami i strzepnąć z pleców przyjaciółkę.
- Nie puszcze cię, już nigdy nie wyjedziesz sama na tak długo – mimo swoich słów puściła mnie bym mogła się odwrócić i uściskać ją tak jak należy.
- A jak wyjedziesz z Alkiem powiedzmy do Włoch, bo on dostanie tam kontrakt to, co zapakujesz mnie do walizki? – zapytałam mrużąc oczy.
- Aleh ma ważny kontrakt w Sovi i nigdzie się nie wybiera. A jak będzie gdzieś jechał to żebyś wiedziała, że cie zapakuję – przyjęła groźną postawę, ale jej mina zaraz zmieniła się na troskliwą. – I jak wszystko ok.? – wiedziałam, o co pyta, była przecież na bieżąco z moim postanowieniem. Już ja ją znałam sprawdzała czy nie zmieniłam zdania w ostatniej chwili.
- Yhmm – ograniczyła się do tak skromnego potwierdzenia. Nie chciałam znów wszystkiego analizować, niestety należałam do osób, które potrafiły stchórzyć tuż przed finałem.
- Dobrze, że juz wiesz co robić. Trzymam kciuki byś załatwiła to dzisiaj i miała już spokój. Łukasz na pewno będzie w Impresji, musi być, by należycie pożegnać Igłę- Kasia chwyciła jeszcze jedną moja torbę a ja zabrałam walizkę i trajkocząc już o wszystkim na raz ruszyłyśmy do mieszkania.
      W środku Karolina z Grześkiem w towarzystwie Sylwka i książek kucharskich gospodarzyli się w kuchni. Samo pomieszczenie wyglądało trochę jak po przejściu małego huraganu.
- Gdyby Kaśka nie była ze mną to powiedziałabym, że to ona jest odpowiedzialna na ten chaos tutaj – zaśmiałam się lądując w równoczesnym uścisku Łomacza i Orzechowskiej.
- Grzesiek to beztalencie kulinarne, już mnie nie dziwą te zapasy mrożonek w lodówce i to, że ciągle przychodzi i buszuje po naszej kuchni – chichotała Karolina próbując przepchnąć swojego chłopaka jak najdalej od kuchenki.
- Wcale nie, makaron potrafię ugotować – oburzył się. – Z resztą Bozia dała mi ważniejszy talent, ten siatkarski.
- Właśnie widzę jak potrafisz – szatynka podniosła łyżką totalnie rozgotowanego makaronu, a woda miała już konsystencje krochmalu.
- Czepiasz się szczegółów. Zobaczysz moje piersi z kurczaka z makaronem i sosem śmietanowym to najlepsze danie jakie w życiu jadłaś - przechwalał się. Brakował mi tego przekomarzania, teraz wiedziałam co dawało mi siłę, moi przyjaciele. W głowie pojawiła mi się nawet myśl, że dobrze, Grzesiek trafił na Karolinę, a Kasia na Aleha. Gdyby tak Wieczorek skończyła z Łomaczem to niejedną kuchnie, by spalili, a tak obydwie pary uzupełniały się wzajemnie.
- Macie tu te przyprawy, tylko nie mówcie, że to nie te, bo zabiję – brunetka wyciągnęła z torebki kilka saszetek.
- Jest ok. – Karolina zabrała od niej torebeczki i już miała wszystko przygotowywać, gdy Grzesiek wyrwał je jej z reki i sam zaczął wsypywać wszystko do miski.
- To ja lecę, na trzynastą mam umówioną sterylizację – Wieczorek pożegnała się z nami buziakiem w powietrzu .
- Ja też już pójdę, muszę się ogarnąć, doprowadzić włosy do porządku – drażniły mnie już przydługie końcówki. Naprawdę czułam się lepiej w swoich krótkich włosach.
- Myślałam, że pogadamy- zmartwiła się Karola.
- Wrócę na to popisowe danie Grześka, może nas nie otruje – zaryzykowałam tym stwierdzeniem, ale Grześ, za to nie mógł się na mnie gniewać.
- Wyjdzie, zobaczycie, że wyjdzie – Grzesiek objął biodra Karoliny i krok po kroczku odsunął ją od kuchenki, po czym zaczął pastwić się nad coraz bardziej rozgotowanym makaronem.

/Kasia/

     Kochałam swoją nowa prace w lecznicy dla zwierząt. To już nie było to, co zwykły wolontariat i uspokajanie zwierzaków przed badaniem czy zabiegiem. Teraz sama mogła uczestniczyć czynnie w tych działaniach, ba nawet stawiać diagnozę. Oczywiście wszystko pod czujnym okiem Sławka. Odkąd zaczęłam interesować się weterynarią, a było to blisko 10 lat temu miałam styczność z wieloma weterynarzami. Od konowałów, dla których liczyła się tylko kasa, a nie dobro zwierząt, po takich, którzy zrobią wszystko, by uratować naszego pupila. Sławek tak jak i ja należał do tej drugiej grupy i od razu zaskarbił sobie moje zaufanie. Nie odmawiał nikomu, leczył nawet zwierzęta tych ludzi, których na leczenie czworonożnych przyjaciół nie mieli pieniędzy. Kiedy obserwowałam jego prace zaczęłam marzyć, by kiedyś stworzyć taką klinikę dla zwierząt. Azyl dla każdego, kto tego potrzebuje.
- Możesz przygotować środek usypiający i zbroić zastrzyk – powiedział, gdy kotka leżała już przygotowana do zabiegu. Wyjęłam odpowiednią ampułkę, strzykawkę i igłę. Zerknęłam w kartę zwierzaka jeszcze raz sprawdziłam wagę i obliczyłam odpowiednią dawkę.
- Tyle? – pokazałam Sławkowi strzykawkę.
- A jak myślisz? – Marzec uwielbiał odpowiadać pytaniem na pytanie, zmuszał mnie tym samym do myślenia i zastanowienia się dwa razy, nim coś zrobię.
- Chyba tak – jeszcze raz szybko wszystko przeliczyłam.
- Chyba? – zerknął na mnie spod okularów.
- Na pewno – byłam przekonana, że to się zgadza.
- Zatem zrób zastrzyk – ręka mi drżała, ale miała już kilka prób za sobą. Oczywiście pojawił się strach, że sprawię zwierzakowi ból, ale kotka zareagowała bardzo spokojnie.
- Teraz zobaczymy czy nie odesłałaś jej przypadkiem na drugą stronę błędnym obliczeniem – powiedział poważnie.
- Sławek! – zdenerwowałam się.
- Żartuję. Przecież nie pozwoliłbym ci podać złej dawki. Uczę cię tylko zaufania do samej siebie. Jeżeli nie będziesz go mieć to zawsze będziesz wątpić w swoje umiejętności a ludzie też nie będą potrafili powierzyć ci zwierzaka, jeśli zobaczą niezdecydowaną weterynarz – miał rację. Jeżeli będę się ciągle bała to nic z mojej pomocy nie będzie. – Wszystko z nią w porządku, ciśnienie w normie, możemy zabrać się do roboty.
     To Marzec wykonał zabieg, ale nie zrobił tego w ciszy, pokazywał mi wszystko dokładnie i omawiał każdy szczegół. Szwy pozostawił już mi. Wystarczyło kilka głębokich wdechów a później pewnych ruchów ręką i uporałam się z raną ciętą. Na koniec bandaż i kicia wylądowała w przejściowym legowisku, gdzie miała dojść do siebie. Do mnie należało przypilnować jej podczas wybudzania i obserwacja czy wszystko jest dobrze. Trzy godziny później zwierzak zaczął się budzić, a po kolejnych 20 minutach wiedziałam, że się udało, bo kotka patrzyła na nas coraz bardziej przytomnym wzrokiem. Właściciele niecierpliwie czekali na swoja podopieczną w korytarzu a wraz z nimi był też Aleh co mnie mocno zaskoczyło. Przy przekazaniu kotki stałam u boku Sławka przysłuchując się, jak poucza właścicielkę jak należy opiekować się zwierzakiem w ciągu następnych dni.
- Jestem dumny z ciebie. Masz potencjał. W sumie wiedziałem o tym, gdy cię przyjmowałem, ale dziś jestem stuprocentowo pewien. Widzimy się we wtorek – spontanicznie na te słowa rzuciłam mu się na szyję czym mocno go zaskoczyłam.
- Przepraszam, ale te słowa bardzo dużo dla mnie znaczą – opanowałam się oddalając na odpowiednią odległość.
- Wiara, wiara i jeszcze raz wiara w siebie, to jest najważniejsze. Nauka też, ale musisz tą łączyć ze sobą. A teraz idź, podejrzewam, że ktoś na ciebie czeka – wskazał głową przyjmującego. Zostawiłam fartuch na wieszaku i podeszłam do Ahrema.
- Cześć nie mówiłeś, że po mnie przyjedziesz – ucałowałam siatkarza, ale ten odwzajemnił to jakoś niechętnie i łypał podejrzliwie na Sławka, który ukucnął obok czekoladowego Mastifa.
- To twój szef? – zapytał.
- Jesteś zazdrosny? – pojęłam to podejrzane zachowanie Alka. – Nie masz, o co, tylko ciebie kocham, a Sławek ma żonę córeczkę i drugie dziecko w drodze. Jest wspaniałym weterynarzem, cieszę się, że mam takiego mentora – nie chciałam sprawić, by Białorusin stał się zazdrosny i miał do mojej relacji ze Sławkiem jakieś wątpliwości.
- Nabrałaś się, chciałem usłyszeć, tylko że mnie kochasz. Ufam Ci i też cię kocham, ale zawsze miło to usłyszeć. Chyba nagram to sobie na telefon.
- Jesteś okropny – trąciłam go w ramię, ale odetchnęłam z ulgą wiedząc, że nie mam powodów do niepokoju, jeżeli chodzi o nadmierną zazdrość u bruneta.
- Mogę być okropny, ale i tak mnie kochasz ,a ty będziesz kiedyś wspaniałym weterynarzem, najlepszym na świecie a on ci w tym pomoże. – nie mogła się na niego gniewać, Alek pokazał mi, że ma dystans i nie będzie traktował każdego mężczyzny, który będzie w pobliżu mnie jako swojego potencjalnego rywala.

/Magda/

     Nerwy zaczynały mnie zjadać. Odpowiednia fryzura, a nawet ulubiona beżowa sukienka <klik>z lejącego się materiału tylko na chwilę wprawiły mnie w dobry i optymistyczny nastrój. Już nawet zapomniałam o smaku popisowego dania Łomacza, a w ustach miałam posmak mentolowego papierosa, którego przed chwilą skończyłam. Siedzieliśmy w piątkę w Impresji a ja najchętniej odpaliła bym kolejnego szluga i robiła tak, dopóki nie skończy mi się cała przyniesiona tu paczka.
- Madzia będzie dobrze – usłyszałam już któryś raz z kolei od moich towarzyszy. Powtarzane słowa zaczynały mnie irytować a miały przecież pomóc.
     Kolejne osoby powoli wypełniły salę. Zarejestrowałam nawet przyjście Jurija, który pojawił się z jakąś rudowłosą u boku. Kaśka szepnęła mi, że widzi ją już któryś raz. Sama nie wiedziałam czy jeszcze mnie to obchodzi z kim prowadza się Jurij, chyba raczej żal mi było tej dziewczyny. Biereżko również wyjeżdżał na Puchar świata a tym samym będę mogła spędzić kolejny miesiąc bez niego. Zabawa powoli się rozkręcała. Kiedy do naszego stolika dołączyli Ignaczakowie poczułam zawód, że Łukasza z nimi nie ma. Paul z Kosokiem, który ciągle miał rękę w gipsie majstrowali coś przy zakurzonym sprzęcie do karaoke.
- Może się napijesz? – propozycja Kaśki mnie nie zaskoczyła, alkohol mógł mi pomóc, dodać odwagi, ale ja zapragnęłam być trzeźwa.
- Boję się, że jak zacznę to się nie powstrzymam – zdradziłam. – Może po wszystkim – ok. zawsze rozplątywał mi się język po alkoholu, ale, by być wiarygodną lepiej być „czystą”.
     Igła pomagał Lotmanowi i Kosie przy sprzęcie. Wreszcie udało, im się je uruchomić. Z głośników na pierwszy ogień poszedł podkład do Maroon 5 – „Moves Like Jagger” a Grzesiek chwycił mikrofon i zaczął śpiewać. Może i cechy fizyczne miał podobne do wokalisty zespołu, ale głosu i słuchu to mu w niebie poskąpili. Śpiewał tak, że aż uszy więdły. Paul ratował sytuacje wyrywając Kosokowi mikrofon Krzysiek złapał za drugi i między słowami piosenki krzyczał: -Potrzebna nam Christina, Christina, gdzie jesteś?!
- Madzia idź, wiem, że to ci zawsze pomagało – Wieczorek sturchnela mnie w bok. Nie zastanawiałam się, bo nie było nad czym. Przy śpiewaniu nie musiałam tego robić. Poszłam prosto do chłopaków, którzy udawali, że potrafią śpiewać. Grzesiek fałszował, Igła się wydzierał, a Paul miał jakieś pojęcie jak należy śpiewać. Zaczekałam na swój monet w piosence i jakoś poszło. Brunetka miała racje, gdy nie musiała myśleć a skupiać się tylko na tekście wszystko inne odchodziło w bok. Muzyka przyniosła mi ratunek. Zostałam już z tą trójką pomagając, im obsługiwać sprzęt a, wtedy niestety moje myśli znów powróciły do nieobecnego wciąż Kadziewicza.
- Już tu jedzie… – Ignaczak jakby słyszał moje myśli, bo szepnął mi właśnie do ucha to, co chciałam usłyszeć. – …z, nim rozmawiałem przed chwilą. Nie powiedziałem mu, że już wróciłaś – nie widziałam czy nieświadomość Łukasza była dobrym pomysłem, ale wolałam tego już nie negować. Zamiast tego znów się zdenerwowałam
- Muszę coś zaśpiewać, bo zwariuję – przeglądnęłam repertuar, ale nie mogłam znaleźć nic co dała bym radę teraz wydukać. W końcu zobaczyłam tak dobrze mi znaną piosenkę, piosenkę, która tak naprawdę wszystko zapoczątkowała, Bajm „ Być z Tobą” – Daj to Krzysiek.
     Nie pomogło, tekst tylko przywołał wspomnienia, które mnie bolały, a Łukasza dalej nie było. W głośnikach poszła kolejna melodia <kilk>.
- Mam zostawić? – zapytał Libero.
- Zostaw, już mi wszystko jedno – ironią było to, że tekst w dużym stopniu pasował do tego co działo się i co chciałam zrobić. Nie musiałam czytać słów, znałam je na pamięć z wieczorków karaoke w Hadesie. Już nie raz ją śpiewałam, tyle że, wtedy nie miało to dla mnie takiego znaczenia. Zamknęłam oczy, by móc lepiej się skupić. Gdy rozpoczęłam drugą zwrotkę coś mnie tchnęło, by wreszcie je otworzyć i wszystko się zmieniło. Nie wiem jakim cudem, ale, gdy tylko moje oczy przyzwyczaiły się do światła zobaczyłam tylko jego i nikogo więcej, tak jakby sala była pusta a on stał sam pośrodku niej i patrzył wprost na mnie. Głos mi drżał, wiedziałam, że nie dam rady dośpiewać do końca.
-… nie proszę o więcej niż możesz mi dać… - na więcej nie miałam już sił, przerwałam i zeszłam z mini sceny ruszając w jego stronę, on w tym samym momencie zrobił to samo a odległość między nami bardzo szybko malała. Lina melodyczna wciąż grała a większość zawodników patrzyła na nas. Czułam ich wzrok na sobie, przecież wszyscy znali naszą historię i teraz byli świadkami wydarzenia, które miało wszystko zmienić między nami. Muzyka powoli cichła a my stanęliśmy twarzą w twarz.



Nie ma to, jak spieprzyć punkt kulminacyjny tego opowiadania. Trzeba było je pisać jak miałam poukładane życie, a nie teraz, kiedy najprawdopodobniej wspólne 5 lat życia pójdzie się przysłowiowo jebać.
Znów piosenka wpieprza się między wódkę a zakąskę, przewidywalna jestem, sentymentalna też. Żyjmy fikcją, tu wszystko może być piękne, ładne, nieprawdaż?