20 grudnia 2013

51. A w święta me serce ci dam…




/Grzesiek/

     Dobrze wiedziałem, że moja mama nie będzie zachwycona, że tegoroczne święta przyjdzie jej spędzić w towarzystwie Karoliny. Próbowałem ją na ten fakt przygotować, dzwonić do niej, wyjaśnić, ale za każdym razem, gdy tylko nakierowałem na to rozmowę ta szybko zmieniała temat. Tylko dzięki tacie wiedziałem, że moja matka jest o wszystkim poinformowana i to oni w rodzinnym domu próbowali ją na to spotkanie przygotować. Jaki był skutek miałem przekonać się za kilka minut, ponieważ właśnie wjechaliśmy do Ostrołęki. Karolina źle zniosła podróż, nie musiała nawet o tym mówić, widziałem to w jej oczach i mimice. Całą drogę była spięta, małomówna i wolała bawić się sznureczkami od kurtki niż podziwiać krajobraz.
- Karolinka ja mogę w każdej chwili zawrócić, tylko mi powiedz – powtórzyłem chyba już trzeci raz.
- Nie Grzesiek sama chciałam tego spotkania, nie ucieknę teraz jak tchórz – zapewniła patrząc nie na mnie, ale na związane teraz w supełek sznurki.
- To nie będzie tchórzostwo – wykazywała wielka odwagę chcąc się zmierzyć z moją matką, miałem wrażenie, że jednak może ją to przerosnąć. Nie chciałem, by znów cierpiała.
- Jeszcze chwila a pomyślę, że to ja ciebie zmuszam byś spędził święta z rodziną – uśmiechnęła się gorzko.
- Ty też jesteś moja rodziną – przeniosłem dłoń ze skrzyni biegów na jej splecione ręce.
- Grzesiek jesteśmy tylko parą rodzinę masz tutaj w Ostrołęce, przecież wiem, że chcesz się zobaczyć z bratem, babcią, tatą – chciała się uśmiechnąć, ale nie był to szczęśliwy i beztroski uśmiech raczej jego nieudolna próba.
     Niestety, w ostatnim czasie kolejny raz przeprowadziliśmy ze sobą kilka poważnych rozmów, raz było lepiej, gdy oboje mięliśmy to samo zdanie raz gorzej, gdzie Karolina chciała mnie przekonać bym dał sobie spokój z naszym związkiem. W końcu wyznała mi czego tak naprawdę się boi. Bała się, że kiedyś ją zostawię i ona z tym sobie nie poradzi. Nie bała się choroby, ale bała się samotności. Straciła kontrolę nad swoimi uczuciami czymś co zawsze trzymała na wodzy. Oddała mi swoje serce i wiedziała, że nie odzyska go już w jednym kawałku, kiedy ją zostawię. Słowa te były mocne, ale i pięknie i prawdziwe. Wiedziałem o tym, bo i ja czułem to samo. Można kochać tak mocno i bezgranicznie, że nic już nie przeraża, jest tylko jedna rzecz, której się boimy, że ukochana osoba odejdzie. Ja również się bałem, że Orzechowska kiedyś ode mnie ucieknie, by oszczędzić mi cierpienia, tylko że cierpienie, wtedy dla mnie właśnie, by się rozpoczęło.

     Dom był przystrojony tak jak co roku. To był konik mojego taty a kiedyś też mój i Błażeja teraz cała zabawa została dla ojca. Karolinie oczy zaświeciły się z wrażenia. Jej rodzina nie obchodziła jako tako świąt Bożego Narodzenia, była choinka, światełka, ale nie było tej otoczki wyczekiwania, kolacji wigilijnej, tą tradycję mogła poznać dopiero w Polsce, kiedy w zeszłym roku spędziła święta z Magdą jej mamą i Janem. W tym roku zobaczy jak wyglądają prawdziwe święta w dużej rodzinie oczywiście, o ile moja mama zachowa się, jak trzeba.
- Babcia Stasia już jest w oknie – wskazałem na lewo odmachując seniorce rodu Łomacz. – Chodź, bo znając ją to wybiegnie do nas w samych kapciach – złapałem Karolinę za rękę i ruszyliśmy po niestety nieośnieżonym chodniku. Zima nie chciała do nas przyjść w okresie świątecznym już kolejny rok z kolei.
- Jesteście nareszcie! – uściskała i wycałowała nas oboje. – Chodźcie pewnie zmarzliście – wepchnęła nas w głąb domu. – Moje robaczki – była taka szczęśliwa, że nas widzi, a gdy słuchałem jej trajkotania od razu poprawił mi się humor, Karolinie również, bo uśmiechała się szczerze do babci, która komentowała jej wygląd.
- Widzę, że już wpadłaś w jej szpony – zaśmiałem się
- Takie szpony to ja lubię – szatynka odwzajemniła mój śmiech.
- Grzesiek jak ty się do babci odzywasz! Już ja ci dam szpony! – zbeształa mnie, ale z uśmiechem na ustach. Gdyby nie to, że musiałem skonfrontować się z mamą nim Karolina to zrobi powiedziałbym w myślach ”Jak dobrze być w domu” – Zrobię herbaty, no już wchodźcie do kuchni. Rodzice są w salonie a Błażej z Anią przyjadą za dwie godziny – popatrzyła na mnie a ja już wiedziałem, że to może być dobry moment, by poszukać mamy.
     Babcia kazała opowiadać Karolinie co słychać u nas w Rzeszowie i zastrzegła sobie, by nie ominęła żadnych szczegółów. Podobało mi się to, że mówi do Karoliny jednym tonem i nie odwraca się do niej plecami a tym samy Orzechowska nie miała żadnego problemu, by słyszeć jej każde słowo. Wiedziałem, że zostawiam ją w dobrych rękach.
- Nawet nie przyjdziesz się przywitać? – stanąłem w drzwiach dużego salonu, który pełnił też funkcje jadalni.
- Nie wiedziałam, że już jesteś – podbiegła do mnie próbując mnie uściskać.
- Jesteśmy! Przyjechałem z Karoliną. Gdzie tata? – już mnie wyprowadziła z równowagi tym jednym zdaniem.
- W garażu, czyści ten mosiężny świecznik, jak zwykle na ostatnią chwile – kompletnie zignorowała fakt, że wspomniałem o Karoli.
-Powiedz mi masz zamiar udawać, że jej tutaj nie ma? – nie podniosłem głosu nie chciałem, by reszta domowników słyszała co się tu dzieje
- To ty mi powiedz jak mogłeś ją tu przywieźć? Dobrze wiesz jaki mam do niej stosunek – nie podniosła oczu znad talerzy, które polerowała ściereczką, sam rozkładałem sztuczce bardziej z przyzwyczajenia niż z chęci pomocy.
- Babcia i tata ją zaprosili. Z resztą i tak bym z nią tu przejechał nie pozwoliłbym jej spędzić świąt samej – kontrolowałem się, by nie wybuchnąć, ale było o to coraz trudniej
- A, gdzie jej rodzina? – zapytała ze złością.
- Gdybyś się zainteresowała to byś wiedziała gdzie! Teraz tutaj ma rodzinę i nie próbuje mi tego wyperswadować! – syknąłem patrząc na nią wściekle, widać, że zrobiło to na niej wrażenie, tak naprawdę jeszcze nigdy jej się nie postawiłem aż do teraz.
- Chyba mi nie powiesz, że zostawili ją, bo jest chora? – tymi słowami przekonałem się, że moja matka ma dwie różne twarze, twarz którą ja zawsze znałem i tą którą pokazuje mi od kilku miesięcy.
- A, co to za różnica. Też nasz dom będzie i jej domem, a jej rodzina jest teraz tutaj. Nie waż się tego zniszczyć – nie widziałem innego wyjścia jak tak stanowcze postawienie sprawy, inaczej nic, by z tego nie było.
- Nie zgadzam się dlaczego ty tego nie widzisz, ona chce cie wykorzystać – rzuciłem nożem o stół tracąc cierpliwość.
- Ja wiem, że ona jest wspaniała osobą, tylko ty tego nie widzisz. Jeszcze się zdziwisz mamo jak bardzo się do niej myliłaś, a to, że jej nie akceptujesz to twój błąd. Nie powstrzymasz mnie tym – temat dla mnie był już skończony moja matka albo pogodzi się z moim wyborem albo będzie musiała z tym żyć.

/Karolina/

     Święta w Rodzinie Łomaczów można, by było określić mianem tych wyjątkowych, gdyby wykluczyć z nich panią Marzenę. Unikała mnie jak tylko mogła przez całe popołudnie. Tak naprawdę dłuższą chwile mogła ją widzieć, dopiero gdy zasiedliśmy przy wigilijnym stole. Za to pan Paweł i oczywiście babcia Stasia wynagradzali mi tą oziębłość matki Grześka. Chciałam z nią porozmawiać, poprosiłam Grzesia, by mnie do niej zaprowadził, ale ten powiedział, że nie jest to dobry moment. Wiedziałam, że on już z nią porozmawiał i po jego minie mogłam wyczytać, że to była trudna i bezowocna rozmowa dlatego nie naciskałam na stworzenie możliwości skonfrontowania się z nią.
     Kiedy przyszło nam dzielić się opłatkiem nie wiedziałam co robić, gdy tylko z panią Łomacz pozostało mi się nim przełamać. Wzięłam się w garść i pierwsza do niej podeszłam.
- Pani Marzeno chciałabym życzyć wszystkiego co najlepsze…. – zaczęłam swoje naprawdę szczere życzenia, a nie wyuczoną formułkę. Chciałam, by zobaczyła, że naprawdę chce jak najlepiej. Ona była tylko zaskoczona, bo jej oczy biegały to po mnie to po innych członkach rodziny. Gdy skończyłam myślałam, że sama już nic nie powie, ale w końcu usłyszałam.
- Karolino w twojej sytuacji najbardziej adekwatne będzie to, że bym życzyła ci zdrowia – nic więcej, szybko przełamała opłatek i uciekła w stronę Błażeja a ja miałam ochotę się rozpłakać. Dała mi tymi życzeniami do zrozumienia, że ciągle moja choroba jest między nami.
     Babcia Stasia nie dała mi się smucić przy wigilijnym stole sadzając mnie zaraz obok siebie. Z jednej strony miałam Grześka a z drugiej u szczytu stołu właśnie ją. Niestety, atmosfera nie była wesoła, chociaż reszta rodziny bardzo, ale to bardzo się o to starała. Wszyscy puszczali ukradkowe spojrzenia w stronę pani Marzeny a ta udawała, że tego nie zauważa. Czułam coraz większe przytłoczenie u Grześka cała tą sytuacją, miałam ochotę odejść od stołu, bo, wtedy może spędzili, by ten wieczór tak jak co roku, a nie jak dziś.
- Dość już tego! – po jakiś dwóch godzinach rozgrywającemu skończyła się cierpliwość.
- Grzesiek nie warto – szepnęłam w jego stronę.
- Warto! Przestań się zachowywać jakbyśmy nie istnieli! – zwrócił się do matki. – Próbowałem ci to wytłumaczyć tyle razy, ale ty nie słuchałaś. Sama jesteś sobie winna nie obwiniaj Karoliny za to, że się w niej zakochałem i, że ona pokochał mnie – wszyscy zamarli. Nie tak powinna wyglądać wigilijna kolacja.
- To ty mnie nie słuchasz – odezwała się.
- Słucham i nie mogę znieść tych bzdur, które powtarzasz. Czy tego chcesz czy nie Karolina zostanie i będzie częścią naszej rodziny. Widzą to wszyscy tylko nie ty!
- Grzegorz już ci o tym mówiłam – przypomniała mu o czymś.
- Ja tobie również – syknął, po czym odwrócił się do mnie popatrzył przestraszony, po czym wstał odsunął krzesło na bok i uklęknął przy mnie. Zamurowało mnie.
- Karolinko chciałbym byś już na zawsze była zemną. Byś nie była tylko moją dziewczyną, ale byś została moją żoną i spędziła ze mną resztę życia – nawet nie wiedziałam, kiedy złapał mnie za rękę. Patrzyłam w jego oczy, które świeciły tym ukochanym niebieskim blaskiem. – Może nie mam pierścionka- zawstydził się .
- Grzesiu – usłyszałam wzruszony głos babci i oboje spojrzeliśmy na nią a ona trzymała w palcach swój własny pierścionek. – Masz kochanie – oddała mu go.
- Dobrze już mam – tym razem Łomacz cicho się zaśmiał, po czym przybrał poważną minę. – Karolinko wyjdziesz za mnie?
     Byłam przekonana, że nigdy nie usłyszę tych słów. Miałam żyć w klasztorze przyjąć śluby zakonne i oddać swą duszę Bogu. Gdy wybrała inną drogę powiedziałam sobie, że i tak nie powierzę swojego życia nikomu, by nie cierpiał razem ze mną, gdy choroba weźmie górę nad moim organizmem Ale, wtedy poznałam jego. Tak długo opierałam się jego próbom byśmy się zaprzyjaźnili, tak długo nie chciałam dopuścić go do siebie. Potem jak grom z jasnego nieba spadła na mnie jego miłość, opieka i pomoc. Pokochałam pierwszy raz w życiu i chciałabym, by to był ostatni. Milczałam a w jego oczach pojawił się strach. Nie chciałam, by się bał.
- Tak wyjdę za ciebie – może jeszcze nie do końca wierzyłam, że to się dzieje, ale w głębi serca byłam bardzo szczęśliwa. Miałam Grześka a cóż pani Marzena i jej akceptacja mojej osoby nie była mi do tej miłości potrzeba.- Tak , tak – powtórzyłam powstrzymując łzy, gdy zloty pierścionek został wsunięty przez niego na mój palec.

/Magda/

     To była jedna z najcięższych wigilii jakie musiałam spędzić w domu. Nigdy nie ukrywałam wiele przed mamą dlatego bardzo ciężko było mi ukryć wieść o ciąży. Do tego ona doskonale wyczuwała, że coś jest nie tak. Z resztą zapytała mnie, czy to ma związek z Łukaszem i czy znów się pokłóciliśmy. Musiałam ją przekonywać, że to nie o to chodzi a Łukasz zjawi się u nas w drugi dzień świąt prosto z Olsztyna. Łukasz w ogóle nie chciał tam jechać beze mnie, ale jakbyśmy wytłumaczyli moją obecność w jego domu rodziny a i moja nieobecność u siebie. To, by tylko wszystko komplikowało dlatego postanowiliśmy to rozegrać tak, że najpierw o wszystkim dowie się moja mama a później jak najszybciej przyjdzie mi poznać mamę i tatę Łukasza. Nie miałam pojęcia jak powiem wszystkim o tym, że spodziewam się dziecka, sama jeszcze nie przyzwyczaiłam się do tego faktu. Bywały nawet takie momenty najczęściej po przebudzeniu, że kompletnie o tym nie pamiętałam. To były tak beztroskie chwile, wiem, że nie powinnam tak myśleć, ale, wtedy czułam się tak jak dawniej, gdy przypominałam sobie o dziecku to od razu pojawiał się strach, wyobrażenia jak będzie i sama jeszcze nie wie, co.
     Oczywiście moja ciąża postawiła na głowie całą nasza paczkę. Kasia nie potrafiła się do końca odnaleźć w sumie tak jak i ja. Momentami skakała i powtarzała, że zostanie ciotką, a potem przychodziła do mnie z pytaniem „ Magda jak to będzie?” Sama jej nie potrafiłam na to odpowiedzieć. Karolina, za to ucieszyła się jakoś bardziej naturalnie, może przez to, że jej dotychczasowe życie nie przypominało tego normalnego. Najwięcej radość mieli z wieści o dziecku Ignaczakowie. Krzysiek wspierał Łukasza, żartował z niego, ale wszystko w granicach rozsądku, Iwona obiecała być zawsze pod telefonem i powiedziała, że jak mam jakieś wątpliwości to mam do niej dzwonić z każdą pierdołą. My sami próbowaliśmy się ze wszystkim oswoić. Miałam wrażenie, że Łukasz znosił to lepiej niż ja. Pewnie to przez, to, że nie pierwszy raz zostanie tatą. Dziękowałam, że nie stał się nadopiekuńczy, bo tego bym nie zniosła. Upierał się tylko bym z nim zamieszkała a ja twardo stałam przy swoim, że jeszcze nie pora i o to właśnie kłóciliśmy się ostatnim czasie.
     Wypatrzyłam Leksusa Łukasza przez okno i poszłam mu prędko otworzyć. Gdy witałam się z nim w przedpokoju mama wyszła z kuchni patrząc na nas przenikliwie. Pewnie badała w jakich jesteśmy stosunkach.
- Nareszcie dowiem się co zmalowaliście - nakryła nas akurat jak kończyliśmy się całować, więc była pewna, że nie chodzi o nasze rozstanie. – Chodźcie zaparzę kawy.
- Nie powiedziałaś jej? – szepnął Łukasz.
- Mówiłam ci przez telefon, że nie – cieszyło mnie to, że mama zaakceptowała mój wybór powrotu do Kadziewicza. Na początku była do niego nastawiona dość neutralnie, wiadomo rozwodnik, siatkarz, trudny charakter, ale, kiedy powiedziałam jej, że nigdy nie przestałam go kochać i radzę sobie z nim życzyła mi szczęścia.
- A Jan? – zapytałam nerwowo o obecność ojczyma, kiedy siedzieliśmy już przy stole.
- Pracuje na górze – odetchnęłam, nie chciałam, by był przy tym obecny. Nasze stosunki nie uległy poprawie, ale też nie pogorszyły się traktowaliśmy się ze względnym szacunkiem tylko i wyłącznie dlatego, że oboje kochaliśmy mamę.
     Łukasz opowiedział najpierw jak spędził te dwa dni i ciągle nawijał o Amelce podzielił się nawet z moja mamą zdjęciami zrobionymi w ostatnim czasie. Temat był dobry, bo pokazywał, że jest wspaniałym ojcem. Kawa wystygła, aktualne tematy do rozmowy się skończyły i zapadła chwila ciszy. Mama postanowiła ją wykorzystać.
- No dobrze widzę, że u was wszystko w porządku, ale z Madzią coś jest nie tak. Madziu to twoja choroba, tak? Momentalnie przypomniało mi się co przeszłyśmy, gdy zdiagnozowali ja po raz pierwszy. Był strach, że to nie tylko anemia, że to też białaczka. Mama tak, wtedy się bała.
- Nie mamo to nie, to – wzięłam głęboki oddech zerknęłam na Kadzia, po czym powiedziałam – Będziesz babcią, jestem w ciąży – mama zbladła i rzuciłam krótkie spojrzenie Łukaszowi. Czekałam na to, co powie, czy będzie krzyczeć, płakać czy przyjmie to ze spokojem. Po niej tak jak po mnie można było spodziewać się wszystkiego.
- Tak szybko – wydusiła tylko.
- Mamo wiem, my też się nie spodziewaliśmy, mamo… - chciałam usłyszeć od niej coś więcej niż te dwa słowa.
- Pani Agato mogę pani powiedzieć, że nie musi się pani bać o Madzie jest najwspanialszą dziewczyną na świecie, kocham ją i zaopiekuję się naszym dzieckiem. A przede wszystkim chcę pani obiecać, że nigdy jej nie skrzywdzę – ucieszyłam się, że Łukasz wygłosił taką deklaracje, nawet twarz mamy nabrała ponownie kolorów.
- Chyba będę musiała w to uwierzyć, ale mam nadzieję, że to słowa przemienisz w czyny – każde jej słowo było wyważone, ale z każdym kolejnym jej usta przybierały kształt uśmiechu – Ja babcią? – zapytała sama siebie.
- Mamo masz jeszcze jakieś siedem miesięcy. Ja też się przyzwyczajam – podzieliłam się swoimi myślami.
- Oj, dzieci, dzieci po was to nie wiadomo czego się spodziewać. Chociaż teraz już wiem czego. Wnuków! – roześmiała się. Nie było nic lepszego niż usłyszeć jej radosny śmiech w tej chwili.



Nie wiem czy jeszcze kogokolwiek zaskoczyłam tym co wydarzyło się u Łomaczów. Wiem, że zaskoczyłam tym samą siebie, kiedy wpadł mi ten pomysł do głowy :)
Tym razem mi się udało i mamy te święta, które trzeba. Dlatego chcę wam życzyć wszystkiego najlepszego w ten świąteczny czas. Przede wszystkim dużo ciepła, szczęścia i miłości oraz odpoczynku i spokoju. A blogerkom dużo, dużo weny w tym nadchodzącym roku. Ile to już minęło, odkąd jesteśmy razem. Kto, by pomyślał. Całuję was.

Cieszy mnie to, że czasami zjawiają się tu osoby, które były z tym opowiadaniem od początku, a potem zniknęły . Tak Commi to o Tobie wspominam. Miło, że jeszcze czytasz :)